Japoński supercar? W historii motoryzacji kraju Kwitnącej Wiśni powstało kilka modeli, które zasłużyły sobie na miano prawdziwych SuperCarów. Niestety były one przeznaczone na rynek wewnętrzny albo powstały tylko po to, by homologować wersje wyścigowe. Nie zmienia to faktu, że jest o czym pisać!
Japonia nie ma szczególnych zasług w rozwoju najbardziej spektakularnej gałęzi motoryzacji, czyli supercarów. Japończycy stworzyli bardzo dużo ciekawych sportowych samochodów, z przeznaczeniem na własny rynek, ale wewnętrzne przepisy nieco ich ograniczyły. Moc do 280 KM można było co prawda obejść, wystarczyło, że auto powstało w małej firmie tuningowej, ale zamiłowania do zwykłych samochodów i kei-carów już nie. Dlatego tak mało aut supersportowych powstało w Kraju Kwitnącej Wiśni. Oto mały przegląd tych, które lepiej lub gorzej, da się podciągnąć pod taką kategorię. To zresztą nie jest najważniejsze, w tym zestawieniu chodziło o samo ich pokazanie. Bo zdecydowanie jest co pokazywać.
Honda NSX-R
NSX-R miał dwie odsłony. Pierwsza (NA1) pojawiła się już w 1992 roku i produkowano ją do 1995. Druga (NA2) debiutowała w 2002 i utrzymała się w produkcji do 2005 roku. Różnią się nieco, ale najprościej jest rozpoznać je po tym, że NA1 ma pop-upy, a NA2 nie. Mają też sporo cech wspólnych – produkowane były w niewielkich ilościach, tylko na japońskie rynek wewnętrzny. „R” w nazwie i czerwony znaczek nie pozostawiają żadnych złudzeń – w NS-R chodziło przede wszystkim o wyścigowy feeling i niską masę własną. Gdyby tylko producent dodał przedrostek „Type”, mielibyśmy jedyny model Type-R z napędem na tył! Japońskie Ferrari już w wersji fabrycznej, było lekkie (sporo aluminium), miało centralnie umieszczony silnik i dawało radość z jazdy. Wersje R były jednak lepsze, pod warunkiem, że lubi się wyścigowy puryzm. Mniejsza masa, lepszy docisk, braki w wyposażeniu, a do tego zwykle biały kolor. Wiadomo dlaczego biały – tak sprzedaje się samochody, które potem stają się wyścigówkami lub rajdówkami – bo biały najłatwiej okleić.
Ale na tym nie koniec, na bazie NA2 powstał jeszcze homologacyjny model NSX-R GT. Podobno była to seria 160 sztuk, ale nigdy żadnej na oczy nie widziałem, oczywiście poza grą Gran Turismo i zdjęciami w necie.
Tommykaira ZZII
Najmocniejsza wersja modeli ZZ budowanych przez Tommykaira, jest mocno nieznana i to nawet w Japonii. Pamiętam ten model z bardzo starego Gran Turismo i właściwie tyle. W sieci nawet ciężko jest znaleźć zdjęcia ZZII, ale to auto z całą pewnością powstało. Firma zbudowała je wspólnie z manufakturą Autobacks i zaprezentowała światu w 2002 roku na targach w Tokio. Ważące około 1000 kg auto, ma centralnie umieszczony silnik RB26DETT, czyli jednostkę, która napędzała trzy generacje Skyline’a GT-R. Motor minimalnie rozwiercono (do 2,7 l), ale pozostawiono system Twin-Turbo. Moc układu to 550 KM. Z GT-R pochodzi też skrzynia biegów i układ napędu na obie osie. Producent chwalił się, że auto rozpędza się do 100 km/h w nieco ponad 3,3 s. Podobno samochód mógł pędzić aż 340 km/h. Model nie miał jednak szczęścia, bo kłopoty finansowe spowodowały, że do ZZII zaczęto stosować mniejsze silniki, ale parę sztuk tych „mocnych” powstało, nie wiadomo tylko ile!
Nissan R390
Homologation Special w czystej postaci – Nissan R390 powstał tylko po to, aby Nissan mógł wystawić w wyścigach długodystansowych auto w klasie GT1. Było to w końcówce szalonych lat 90. ubiegłego wieku. Homologacja wymagała… jednego auta drogowego i tak się stało, ale auto było przebudowywane. Najpierw w 1997 roku powstała krótsza, czerwona wersja, a rok później niebieska (w tych latach Nissan startował R390 w 24-godzinnym wyścigu Le Mans). Druga ewolucja miała dłuższą tylną część nadwozia (stąd częste określenie „long tail”), które spowodowane było względami aerodynamiki. W produkcji R390 pomagali Brytyjczycy. Ten samochód również walczył o niską masę, ale co ciekawe znalazło się miejsce w jego kabinie na skórzaną tapicerkę.
Jak przystało na GT1 auto ma centralnie umieszczony silnik V8 turbo (VRH35L) o mocy 558 KM (wyścigowe miały oczywiście więcej). Podobno pozwalało mu to na osiągnięcie 100 km/h w czasie poniżej 4 s, mógł się też rozpędzić do 350 km/h. Domyślam się jednak, że drogowymi egzemplarzami Nissan nigdy tego nie sprawdzał. Dzisiaj niebieskie auto stoi w muzeum Nissana i nie jest na sprzedaż. Co ciekawe R390 było w ofercie i pod koniec lat 90. można je było zamówić. Cena milion dolarów spowodowała jednak, że nikt z tej oferty nie skorzystał.
Toyota GT-One
To dokładnie ten sam przypadek co Nissan, czyli drogowa wersja auta, które wystartowało w Le Mans. W tym wypadku „one” w nazwie odnosi się jednak tylko do GT1, bo Toyota stworzyła aż dwa egzemplarze wersji drogowych GT-One. Marka startowała tym modelem w 1998 i 1999 rok w najsłynniejszym wyścigu długodystansowym świata, udało jej się nawet ustanowić rekord okrążenia, ale to jedyny sukces (Toyota miała problemy z oponami). W tym wypadku jednak nadwozie z włókien węglowych wykonano w Europie w TTE. To dlatego na zdjęciu jednego z dwóch powstałych aut (obydwa są czerwone), widnieje niemiecka rejestracja. Zespół napędowy pochodził zaś z Japonii i podobnie jak w Nissanie, było to V8 twin-turbo, które swój rodowód miało w słynnej grupie C.
Pojemność 3 i pół litra i około 600 KM w wersji drogowej, pozwalały podobno uzyskać bardzo podobne osiągi do Nissana R390. W Le Mans mocniejsza wersja wyścigowa rozpędziła się do 345 km/h (tor miał wtedy inną konfigurację). Dzisiaj jeden egzemplarza drogowego GT-One stoi w Niemczech, a drugi w muzeum w Japonii.
Podsumowanie
Japończycy nie mają spektakularnych osiągnięć w dziedzinie supersamochodów, natomiast przedstawione auta są godne zapamiętania. Jeśli nie spotkacie ich na drodze, na co szanse są mniej niż znikome, to zawsze możecie poszukać ich w najpopularniejszych samochodówkach.