Są auta, do których nie chce się wsiąść i takie, z których nie chce się wysiadać. Honda e należy do tych drugich. Śmieszna, futurystyczna zabawka na 4 kółkach wygląda jak wizytówka przyszłości, a przecież jest pełnoprawnym miejskim autem, w dodatku modnym, bo elektrycznym.
Kamery zamiast lusterek
Ta mała, piękna bryła, bez lusterek, które zastąpiono kamerami w niewielkich tubach, wygląda jak zabawka, którą ktoś wypuścił na nasze ulice w ramach testów. Testowane są przede wszystkim przyzwyczajenia kierowców. Oczywiście tych, którzy w ogóle korzystają z lusterek. Dwa wyświetlacze wewnątrz auta, sprytnie je zastępują, robiąc przy okazji niesamowite wrażenie. Potrzeba paru kwadransów do odczucia pełnego komfortu, ale potem jest już z górki.
Styl i wnętrze
Wnętrze Hondy e mimo pełnej cyfryzacji, dzięki prostej drewnianej półce z monitorami sprawia wrażenie domowego. Wykorzystane tworzywa i materiały mocno odbiegają od tych, które tradycyjnie możemy spotkać w autach. Stonowane połączenia kolorystyczne, z delikatnymi ozdobnymi obszyciami oraz rezygnacja z błyszczących plastików to wizytówka Hondy e. Wnętrze wygląda jak przytulny pokój z wszystkimi niezbędnymi akcesoriami: dwa fotele, kanapa, drewniany regał z telewizorem. Kapsuła z przyszłości, w której jest przytulnie, elegancko i oryginalnie.
Prostota obsługi
Mimo moich obaw związanych z zaawansowaniem technologii Honda e jest intuicyjna w obsłudze. System OS działa bez zarzutu. Ekrany są czytelne, komunikaty i informacje proste. Auto odpala się samoczynnie zaraz po kontakcie z kierowcą, do czego trzeba się przyzwyczaić. Prowadzi się świetnie jak każdy elektryk, a w związku ze swoimi rozmiarami jest naprawdę szybka i doskonale rwie się do miejskiego boju.
Werdykt
Po wstępnym zachwycie na ziemię sprowadzają nas trzy wady tego niezwykłego elektryka: mały zasięg (około 200 kilometrów, a często mniej), mało przestrzeni dla pasażerów lub na ewentualne zakupy oraz wysoka cena, która wynosi co najmniej 168 800 zł. Poza tymi rzeczami to niemal idealny mieszczuch dla kobiety.