Honda e to zdecydowanie najciekawszych dostępnych u nas elektryków. Ten samochód nigdy nie powinien trafić do produkcji i w tym chyba tkwi całe jego piękno. Ludzie się za nim oglądają na ulicy, a ja pojechałem nim na zlot japońskich samochodów, gdzie nikt się z niego nie śmiał!
Honda e to piękny przykład na to, co się dzieje, jak podczas procesu produkcyjnego pominie się dział zatwierdzający auto do produkcji. Było już tak wcześniej w historii japońskiej motoryzacji i dzięki podobnemu poluzowaniu procesów, światło dzienne ujrzała cała seria dziwnych Nissanów (S-Cargo, Figaro, Pao i B-1). Co prawda Honda informuje na swojej stronie o tym, że model E nie jest prototypem, ale jest co najmniej kilka przesłanek, które mówią nam coś zupełnie innego. Po pierwsze to samochód niedopracowany i niepraktyczny, po drugie ma śmiesznie mały zasięg. Po trzecie i chyba najważniejsze – jest inny niż wszystko, co można zobaczyć na ulicach.
Niedopracowanie i niepraktyczność
Na pierwszy rzut oka Honda e jest idealnym przykładem na nowoczesne auto miejskie. Niewielkie gabaryty, w połączeniu ze sporym wnętrzem i niewielkim bagażnikiem, czynią z niej dobrą alternatywę dla zwykłych samochodów. Genialny promień skrętu, który pozwala zawracać w miejscach, w których odważylibyście się to zrobić tylko starym modelem Mercedesa. Do tego pudełkowaty kształt, który sprawia, że parkowanie w mieście powinno być banalne (o tym, dlaczego nie jest za chwilę). Miejski ideał? No niestety, nie.
Pierwszą rzeczą, która w tym aucie przeszkadza, są lusterka. Honda zdecydowała się na wyświetlacze. Środkowe lusterko da się wyłączyć i to jest piękne, do tego da się to zrobić na stałe. Jest to prawdopodobnie pierwsza rzecz, którą zrobicie, bo obraz z niego wymaga przestawiania wzroku, co jest wysoce męczące. Gorzej z tymi bocznymi. Wyglądają super, ale w nocy jazda z nimi jest dość uciążliwa. Podobnie zresztą jak manewry. W tych ostatnich przeszkadza jeszcze dość mocno nadwrażliwy układ czujników parkowania. W realnym świecie – takie auto miało by normalne lusterka i porządnie skalibrowany układ czujników.
Do tego ta Honda ma napęd na tył. Oczywiście nie da się nią driftować, bez wyjęcia bezpiecznika, ale kto dzisiaj robi miejskie auta z napędem na tylną oś? To jest niepraktyczne zimą, ale wciąż nie to jest największym wyzwaniem.
O co chodzi z tym zasięgiem?
Wyobraźcie sobie, że w mieście jest jedna stacja benzynowa, do tego niekoniecznie pod waszym domem, a po zatankowaniu auta przejeżdżacie 40 km i już macie rezerwę. Niestety, to jest największy minus “e” – baterie o niewielkiej pojemności. Potrafię sobie wyobrazić sytuację, że mam gdzie ładować ten samochód a zasięg wystarcza mi na codzienne jeżdżenia, ale… lepsze jest wrogiem dobrego. Dzisiaj mamy już elektryki, których zasięgi są bardziej praktyczne. Auto testowałem przy temperaturach rzędu 9-10 st. C, w mieście, jeżdżąc nim bardzo spokojnie, w większości sam, a do tego z trybem odzyskiwania energii podczas hamowania (dlaczego trzeba go tu włączać za każdym razem po włączeniu zapłonu?). W takich warunkach realny zasięg oscylował w granicach 140 km. To bardzo mało. Auto musiałem raz naładować, zdecydowałem się na szybką i dość drogą ładowarkę (ładowała do 98 procent w godzinę i 10 minut). Za 19,3 kWh zapłaciłem na niej 43,33 zł. Spowodowało to zwiększenie zasięgu z 40 do 140 km, co przy okazji pokazuje koszty takiej jazdy. Takie ładowania nie mają sensu, bo wychodzą drogo.
Hondę e wykorzystałem także do zasilania projektora podczas spotu japońskich samochodów i z tej funkcji, wywiązała się znakomicie. Po prawie dwóch godzinach z baterii zeszło raptem kilka procent! Najchętniej wymieniłbym jej baterie na takie z zasięgiem 300 km, wtedy miałoby to sens!
Honda e robi kolosalne wrażenie
Jestem przyzwyczajony do tego, że ludzie oglądają się za autami, którymi jeżdżę. Stare japończyki mają dużą siłę przyciągania uwagi. Nowe raczej nie. Jest od tego kilka wyjątków, np. nowa Toyota Supra, no i… Honda e. Wygląd tego auta to cudowne połączenie starych Civiców z androidami z gwiezdnych wojen. Na tle ciemnych SUV-ów BMW, których jest najwięcej w stolicy, Honda e wygląda jak pojazd z zupełnie innej bajki. Do tego projektantom udało się połączyć klasykę z nowoczesnością. Z jednej strony mamy tu nawiązanie do starego modelu, z drugiej do wyobrażeń przyszłości rodem z lat 80. a to wszystko połączone jest ze stylem nowoczesnym!
Myślałem, że “e” nie jest dużym samochodem, ale gdy na spocie postawiłem ją koło Civica 4 generacji, nagle niespodziewanie urosła! Cudowne jest też wnętrze tego samochodu. Co prawda nie przepadam za ekranami, ale tutaj pasują one jak ulał. Może drewno nie jest prawdziwe, a tylna kanapa nie dzieli się podczas składania, ale chyba jestem w stanie to wszystko wybaczyć, w zamian za design.
Samochód ma bardzo atrakcyjną cenę, niestety tylko jak na prototyp. Nie kosztuje bowiem miliona dolarów, a jedynie 168 200 zł (w mocniejszej wersji Advance, którą testowaliśmy). Bardzo bym taką Hondę chciał, ale dziwi mnie, że Honda nie prezentuje jej wersji z mocniejszymi bateriami, konkurencja przecież już nie raz tak robiła!