Są auta, które muszą zwracać na siebie uwagę. Do takich należy potężny SUV Mercedesa w stylu coupe. Mimo blisko 5-metrów długości, pozostaje zgrabny i wpisuje się w aktualne trendy modowe. To samochód nie tylko na bulwar, lecz również na długie trasy, choć w tym hybrydowym przypadku, jego żywiołem będzie miasto i wypady na pobliską działkę. Postanowiliśmy zweryfikować obietnice producenta w zimowych warunkach.
Mercedes GLE Coupe
GLE Coupe to stosunkowo nowy pojazd w gamie Mercedesa. Pojawił się w 2019 i stał się odpowiedzią na BMW X6. To w pełni autorska konstrukcja, choć pierwsze przymiarki do ML-a zakładały bliską współpracę z Mitsubishi. Do tego jednak nie doszło i Pajero nie zyskało statusu gwiazdy. Tym samym, kształty tego modelu są znajome i do złudzenia przypominają powiększone GLC ze ściętym dachem. Brawo dla konstruktorów za zgrabne zakamuflowanie potężnych rozmiarów karoserii – 494 cm długości, 201 szerokości i 173 wysokości. Na żywo trudno dostrzec, że mamy do czynienia z aż tak dużym modelem. Spory plus za laserowe reflektory LED, które bez zarzutu sprawdzą się na kiepsko oświetlonych drogach. Przy wsiadaniu pomogą opcjonalne progi boczne, a pokrywę bagażnika uniesiemy ruchem nogi pod zderzakiem. Sprytne, ale ten sam patent znajdziemy w 6-krotnie tańszej Skodzie Kamiq. Nihil novi.
Czy faktycznie przejedzie ponad 90 kilometrów?
W Mercedesie zastosowano duże akumulatory, których próżno szukać u konkurencji. Podczas, gdy Volvo afiszuje się z nową baterią o pojemności 18 kWh, Niemcy postanowili już w momencie debiutu na instalację magazynów energii o wielkości 31,2 kWh brutto. Możemy je ładować przy użyciu szybkiej ładowarki (60 kW) lub domowego Wallboxa (7,4 kW). W grę wchodzi również zwykłe, domowe gniazdko, gdzie transfer zazwyczaj wynosi 1,9 kW na godzinę. Przejdźmy jednak do praktyki.
2,5-tonowy Mercedes wychodzi przed szereg parametrami, ale w warunkach zimowych i temperaturach nieznacznie spadających poniżej zera, ma trudny orzech do zgryzienia. Producent obiecuje, że pełne załadowanie akumulatorów pozwoli przejechać 91 kilometrów. Postanowiliśmy zrobić dwie próby.
Pierwsza zakładała kilkukilometrową pętlę po mieście i wjazd na autostradę, gdzie elektryki czują się najgorzej, bo zjawisko rekuperacji prawie zanika. Ruszyliśmy z pełnym „zbiornikiem” elektronów i staraliśmy się jechać zgodnie z przepisami. Temperatura za oknem nie zachęcała do spacerów (wiatr i niewielki mróz). Mimo to, Mercedes ochoczo zdobywał kolejne słupki hektometrowe, ale poddał się już po 45 kilometrów. Wtedy do głosu doszedł motor spalinowy. To i tak niezły wynik.
Drugi sprawdzian przeprowadziliśmy w mieście. W aglomeracyjnych warunkach jednostka elektryczna ma szerokie pole do popisu. Co prawda, nie może korzystać z buspasów i strefy płatnego parkowania bez uiszczania płatności, ale skutecznie odzyskuje energię podczas hamowania i w teorii, istotnie przyczynia się do redukcji zapotrzebowania na paliwo. Postanowiliśmy nie oszczędzać przesadnie GLE i nie spowalniać ruchu. Dynamicznie uczestniczyliśmy w miejskiej rywalizacji o pierwsze miejsce na światłach, a mimo tego, wskazania komputera pokładowego lekko nas zaskoczyły. Co prawda mocno odbiegały od zapewnień inżynierów i norm WLTP, ale 60 kilometrów w trybie bezemisyjnym to korzystny rezultat. Podejrzewamy, że przy wiosennych temperaturach da się wycisnąć z niemieckiej technologii 10-15 km więcej.
Spokój na powietrzu
Hybryda Mercedesa przejedzie przynajmniej dwa razy więcej względem zbliżonych modeli autorstwa BMW, Mercedesa i Volvo. To dobra wiadomość dla miejskich eksploratorów, ale gorsza dla połykaczy autostradowych odcinków. Tym drugim bardziej do gustu przypadną warianty wysokoprężne z zasięgiem przekraczającym 800 km. Niemniej, nie możemy zapominać, że mamy do czynienia z hybrydą typu plug-in, gdzie elektryk jest tylko wsparciem. Do dyspozycji wciąż pozostaje 2-litrowy motor benzynowy. Moc systemowa wynosi 333 KM i 700 Nm. Napęd przekazuje moment obrotowy na cztery koła za pośrednictwem 9-stopniowej skrzyni automatycznej. Proces odbywa się w sposób harmonijny i kulturalny. Nie ma tu miejsca na szarpnięcia i niekontrolowane zwroty akcji.
Panie! Ile to pali?
Mimo sporej masy własnej, SUV potrafi być skuteczny i precyzyjny. Może nie jest to szwajcarski scyzoryk, ale 6,9 sekundy na sprint do setki w zupełności wystarcza. Nasz egzemplarz wyposażono w pneumatyczne zawieszenie z regulacją prześwitu i sztywności. Po wybraniu trybu dynamicznego, podłoże przybliża się o 15 mm, układ kierowniczy lepiej obrazuje aktualne położenie kół, a zawieszenie się lekko usztywnia. Próżno tu jednak szukać wrażeń niczym z tory wyścigowego. Mercedes to przede wszystkim auto komfortowe połykające setki kilometrów we względnej ciszy. Kabinę świetnie wyciszono, a pneumatyka skutecznie rozprawia się z większością nierówności. Delikatne wstrząsy wywołują jedynie drobne, poprzeczne nierówności. Tutaj częścią winy możemy obarczyć opcjonalne 22-calowe koła. W standardzie, salon opuszczamy na dwudziestkach.
Względem poprzednika, Mercedes jest bardziej zwinny, bardziej stabilny przy dynamicznych zmianach kierunku i cechuje się lepszą izolacją akustyczną. W tej wersji jest natomiast hybrydą ładowaną z gniazdka, zatem dość istotnym parametrem jest zużycie paliwa. Jeśli regularnie uzupełniamy prąd i jeździmy tylko po mieście, możemy zapomnieć o benzynie. Statystyczny Kowalski pokonuje dziennie od 20 do 30 kilometrów. 55 procent „Nowaków” ma jednak dostęp do garażu i możliwość wpięcia kabla na preferencyjnych warunkach finansowych. Pozostałe 45 procent Polaków mieszka w blokach, zazwyczaj z wielkiej płyty i nie będzie spuszczać z okna 200-metrowego przedłużacza. Są oni skazani na publiczne stacje ładowania lub zaniechanie tej czynności. W tym przypadku, GLE daleki jest od wskazań producenta. W aglomeracyjnych korkach pochłonie od 12 do 16 l. W spokojnej trasie da się zejść do 8 l. Jeżeli co jakiś czas znajdziemy źródło prądu, nie zawahajmy się z niego korzystać. Poprawi dynamikę i wyraźnie obniży zapotrzebowanie na paliwo kopalne.
Relaksujący masaż
Wizytówką Mercedesa jest komfort. Wystarczy zajrzeć do wnętrza, by się o tym przekonać. Skórzana tapicerka, panoramiczne okno dachowe, wysokiej próby materiały wykończeniowe i przestrzeń. Tej nie brakuje w dwóch rzędach, mimo dość nisko poprowadzonej linii dachu. Pasażerowie mają do dyspozycji wentylowane i podgrzewane fotele. Ci, siedzący z przodu, mogą też korzystać z wielokonturowego masażu. Sterujemy intensywnością i kierunkiem. Przydaje się w długiej trasie, gdy delikatnie spada poziom koncentracji.
Bagażnik odmiany coupe mieści od 655 do 1790 litrów. Ma jednak dość wysoki próg załadunku, a ścięty dach ogranicza możliwości zapakowania wyższych przedmiotów. Możemy je jednak umieścić poziomo, a w razie potrzeby złożyć drugi rząd i uzyskać niemal płaską podłogę. Kolejny argument to materiały wykończeniowe. Do wyboru mamy szczotkowane aluminium, drewno czy panele obite skórą. Romantyczny nastrój buduje ambientowe oświetlenie LED-owe ze wszystkimi kolorami tęczy.
Dopieszczeni będą również amatorzy nowoczesnych gadżetów. Niemcy postawili na dwa, 12,3-calowe ekrany multimedialne. Centralnym możemy zawiadywać dotykowo, gładzikiem lub głosowo. Wystarczy wystosować komendę „Hej, Mercedes” i zażyczyć sobie zmianę temperatury, włączenie masażu, poprowadzenie do celu lub ustawienie pożądanej ścieżki muzycznej.
Ile to kosztuje?
Kryzys w motoryzacji trwa, a marki premium mają to sobie za nic. Na GLE trzeba czekać wiele miesięcy, ale warto. To auto reprezentacyjne z nutą dynamiki zaklętej w detalach. Sprawdzi się w mieście, lekkim terenie, a okazjonalnie także na autostradzie, gdzie 65-litrowy zbiornik paliwa pozwoli przejechać około 500 kilometrów. Hybryda plug-in najlepiej spisuje się w aglomeracyjnej dżungli, pod warunkiem oczywiście, że mamy w podorędziu gniazdko elektryczne. Wówczas, wydanie minimum 371 tysięcy zł na odmianę plug-in ze 136-konnym silnikiem elektrycznym ma sens. Trzeba jednak pamiętać, że to początek przygody z konfiguratorem. Egzemplarz widoczny na zdjęciach wyceniono na 650 tysięcy zł!