Istnieje coś takiego jak rynek sinwestycyjny amochodów. W telegraficznym skrócie chodzi o handel samochodami, które prawie na pewno będą tylko drożeć. Dotyczy to głównie limitowanych edycji ekskluzywnych marek lub samochodów klasycznych. Teraz ten rynek zaczynają przejmować dealerzy nowych aut.
“Pewna” inwestycja
Przykładem “pewnej” inwestycji dla aut klasycznych może być praktycznie każde Ferrari z silnikiem V12, które zostało wyprodukowane przed 1980. Na samym szczycie tej hierarchii jest model 250 GTO. Jeden z egzemplarzy został sprzedany w 2018 za ponad 48 milionów dolarów!
A nowe samochody?
Tego typu trendy zaczęli zauważać producenci nowych aut. Np. Porsche z limitowaną edycją 911 R doskonale wiedziało, że te wozy od razu zyskają na wartości. Dlatego firma proponowała auta swoim najlepszym klientom.
Salony też chcą zarabiać
Dziś chciałbym przytoczyć inny przykład (z DriveTribe), który przenosi potencjalny zysk ponad cenę “salonową” na dealera. Amerykańscy sprzedawcy wprowadzili pozycję w cenniku, którą nazywają “market adjustment”. W wielkim skrócie oznacza to, że jeżeli popyt na auto X przewyższa jego podaż, to dealer chętnie sprzeda Ci je drożej niż w cenniku. Dlaczego? Bo może. Z jakiegoś powodu ten proceder stał się popularny w przypadku nowego Audi RS 6. To dobre auto, miałem nawet przyjemność to sprawdzić, ale daleko mu do wyjątkowości bolidów pokroju Porsche 911 R.
100 tys. dolarów więcej za RS 6
O tym, że dealerzy w USA prosili klientów o dopłaty w przypadku RS 6 wiemy nie od dziś, ale najnowsze doniesienia wynoszą ten temat na zupełnie nowy poziom. Audi of Henderson zażyczyło sobie ponad 100 tys. dolarów ponad cenę katalogową prezentowanego kombi RS 6. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że gdy DriveTribe skontaktował się z dealerem, ten odpisał, że dziękuje za rozgłos i że właśnie sprzedał auto… Za ile? Tego nie wiemy, ale DriveTribe podaje, że dopłata była zmniejszona do 35 tys. dolarów. Być może miałem dużo szczęścia, że udało mi się usiąść za kierownicą nowego RS 6!