Japończycy słyną z dziwacznych dodatków do swoich samochodów. Zapraszam na mały przegląd osobliwych elementów azjatyckiej motoryzacji
W Europie japońskie samochody długo słynęły z tego, że oferowano do nich niewiele dodatków. Firmy walczyły w ten sposób nie tylko o wysoką jakość (budowały auta z tych samych, znanych klocków), ale pozwalało im to także, obniżyć koszty produkcji. W porównaniu z Europą rynek wewnętrzny (a czasem amerykański) można nazwać rozpasanym. To na nim znajdziemy wiele dziwacznych gadżetów. Niektóre są u nas znane ze stoisk z akcesoriami na stacjach benzynowych, innych ze świecą by gdziekolwiek szukać. Zapraszam na mały przegląd. W wyszukiwaniu pomógł mi tym razem mój niezawodny kolega, Aleksander Kortylewski, miłośnik japońszczyzny, który zna wszystkie tego typu ciekawostki.
Bezpieczeństwo, czyli młoteczek z Toyoty
Pamiętacie mój wpis o fender mirrors? Lusterka na błotnikach zniknęły z japońskich samochodów w latach 90. ubiegłego stulecia (pozostały tylko w autach policyjnych, taksówkach itp.). Okazuje się jednak, że długo można je było sobie zamawiać jako wyposażenie dodatkowe. Nigdy nie widziałem Toyoty AE86 z lusterkami na błotnikach, okazuje się jednak, że takowe były. Pewnego razu jedna pojawiła się na japońskiej aukcji, dodam, że jej lusterka są oryginalnym wyposażeniem.
W kategorii „bezpieczeństwo” znaleźć można jednak także i inne gadżety. Jak może wiecie, w Japonii nie używa się trójkątów ostrzegawczych. Zamiast tego każde auto musi być wyposażone we flary. Jak się domyślacie ich działanie, w przypadku awarii auta, jest dość krótkotrwałe, dlatego często ludzie ratują się… różowymi kogutami. W Polsce jest to gadżet wykorzystywany na spotach japońskich samochodów, a w ojczyźnie może uratować komuś życie. Wspomniany wyżej Olek, znalazł kiedyś zdjęcie oryginalnego różowego koguta, sygnowanego przez Nissana.
Wracając do Toyoty – pewnie kojarzycie młoteczki, które są wyposażeniem obowiązkowym autobusów. W Japonii tego typu gadżety oferowała Toyota. Nie znam dokładnego ich przeznaczenia (poza tym, że służą do zbicia szyby), ale wydaje mi się, że mogą być pomyślane jako element ratujący życie, gdy auto wpadnie do wody. Tego typu element jest w Europie wymagany jako wyposażenie standardowe w autach zarejestrowanych w Holandii.
Wysuwane antenki
Kolejnym elementem, który pojawia się w japońskich autach, a który jest dość nieoczywisty, to system parkowania, czyli wysuwane, elektrycznie lub manualnie antenki. W Europie pamiętacie go zapewne z topowych wersji Mercedesa W140, ale w Japonii był wcześniej i zamiast z tyłu, montowano go z przodu. Antenki pojawiały się dokładnie z lewej strony pojazdu, co oczywiście nie dziwi, biorąc pod uwagę, że w Kraju Kwitnącej Wiśni obowiązuje ruch lewostronny. Czemu nie ma ich z prawej strony aut europejskich? Nie mam pojęcia, ale w aucie LHD nigdy nie zarysowałem prawego przedniego boku, a w RHD mi się zdarzyło, przytrzeć Skyline’a i drzwi garażowe, właśnie z lewej przedniej strony!
Kiedy pojawiła się pierwsza nawigacja w japończykach?
Od dawna mam wyuczoną formułkę, że pierwsza nawigacja pojawiła się serynie w aucie japońskim w 1991 roku. Autem tym była imponująca Mazda Cosmo ostatniej generacji. Jakież było moje zdziwienie, gdy parę tygodni temu w rosyjskim portalu ogłoszeniowym, pojawił się na sprzedaż Nissan Gazelle/Silvia S12 z połowy lat 80., w którym na środku digitalowej deski rozdzielczej, umieszczono coś, co bardzo przypominało nawigację samochodową. Nie mogę napisać, nawigację satelitarną, bo wtedy jeszcze amerykańskie satelity, emitujące i dobierające sygnał GPS, nie były dostępne dla zwykłych śmiertelników. Była to więc prawdopodobnie nawigacja radiowa lub żyroskopowa. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, bo próby z tym urządzeniem trwały od dawna, gdyby nie fakt, że Silvia, wystawiona we Władywostoku na sprzedaż, nie była prototypem, a zwykłym autem, kupionym przed laty w salonie. Poszperałem. Okazało się, że nawigacje były dostępne w różnych japońskich modelach samochodów od dawna. Wzruszyła mnie zwłaszcza Honda, która zamiast prostego systemu ze strzałkami (jak w Nissanie), już w 1981 roku miała nawigację z mapą, do tego… papierową. Wsuwało się ją do nawigacji i prawdopodobnie, można ją było sobie tam powiększyć. Nawigację na rynek wewnętrzny można było często, zamawiać do dość zwykłych samochodów – na początku lat 90. ubiegłego wieku, dało się ją dokupić np. do Hondy Civic (EG).
Rekreacja, komfort i hobby
Wczoraj moją dziewczynę kopnął prąd, gdy wysiadała z naszego daily-gruza. Gdybym mieszkał w Japonii, mógłbym zamówić sobie elektroniczne urządzenie, które by do tego nie dopuściło. Sprawiało ono, że nadwozie się od elektryzowało.
W Japonii w latach 90. można już było zamówić sobie także zdalnego pilota, którym dało się odpalić i zgasić auto, odryglować w nim zamki, a nawet uruchomić ogrzewanie tylnej szyby. Rzeczy, które dzisiaj mamy w smartfonach w autach klasy premium i EV.
Japonia to także wełniane tapicerki siedzeń i kanap, słynne firanki na zagłówkach i górnej części foteli, a także akcesoryjne poduszeczki różnej maści, koce itp. Miało być domowo i luksusowo.
Z drugiej strony do samochodów nieco oddalonych od asfaltu można było sobie zamówić elementy, które mogą przydać się w terenie (saperki z logo Subaru), a także te służące do transportu różnych sportowych urządzeń. Gdy spojrzy się na akcesoria samych boksów dachowych, przyznać trzeba, że pomysłowość Japończyków, co najmniej dorównuje, temu co znaliśmy ze śp. zakupów Mango.
Moim zdaniem najbardziej odleciało Subaru w USA, gdzie w pickupie BRAT zaoferowano dwa dodatkowe siedzenia na pace. Zamiast pasów wyposażono je jednak w rączki do trzymania, koszmarek, ale pewnie miłośnicy BRAT-a daliby się, za nie pociąć.
Najdziwniejsze dodatki w autach z Japonii
Na koniec creme de la creme, czyli najdziwniejsze moim zdaniem dodatki, które można było, lub wciąż można zamawiać do japońskich samochodów. Numer jeden to przenośna toaleta, którą znajdziecie w konfiguratorze topowego auta tej marki, czyli Century.
Mój osobisty numer dwa, to zestaw do pielęgnacji paznokci, który można było zamawiać do Nissana Bluebird Sylphy (czyli kompaktowego sedana, który w Europie nazywał się Almera sedan!).
Numer trzy? Firanki na fotele do Toyoty z wyhaftowanym logo firmy. Nieźle co? I pomyśleć, że prawie niczego z tych wspaniałości nie mam w swojej Glorii. No cóż, taki los właściciela auta w specyfikacji „sportowej”. Chociaż nie, jeden mam – złote znaczki w stylu amerykańskim. Co ciekawe w Japonii można je było zamawiać nie tylko do aut klasy średniej i wyższej, ale np. do… Civica!
I tym miłym akcentem kończymy tego Włodarza. Wszystkiego Najlepszego na Nowy Rok, życzę Wam samych dziwacznych gadżetów w japońskich gruzach.