Motocykle to pasja, która raczej bardziej kojarzy się, jak każde drogie hobby, z traceniem pieniędzy, niż ich zarabianiem. Ale nie zawsze musi tak być. Albo przynajmniej czasem dość świadomie możemy „minimalizować straty”.
Scenariusz „żywota” motocykla w zdecydowanej większości przypadków wygląda podobnie. Kupujemy nowy motocykl, jeździmy nim kilka, czasem kilkanaście lat i sprzedajemy kolejnemu właścicielowi, zwykle za ułamek kwoty, jaką zostawiliśmy w salonie. Czasami się jednak zdarza, że przy niektórych modelach i wersjach utrata wartości jest zdecydowanie mniejsza niż przy innych, a w drobnym ułamku przypadków możemy nasz motocykl sprzedać nawet drożej, niż wynosiła jego cena zakupu.
Oczywiście nie ma sprawdzonej recepty, jak zarobić na zupełnie nowym motocyklu. Przed podjęciem decyzji warto jest popatrzeć szerzej na ten aspekt. Czasami warto zastanowić się, czy dopłata do atrakcyjnego malowania, wersji limitowanej lub jubileuszowej nie opłaci się nam, i to na kilku poziomach. Nie chodzi tylko o nadzieję na „zarobek” przy odsprzedaży, ale też fakt, że po prostu będziemy mieć fajniejszy motocykl przez kilka najbliższych sezonów.
Najpewniejszym sposobem na zysk jest… nieużytkowanie danego motocykla w ogóle, a nawet – pozostawienie go w skrzyni transportowej w jakiej opuścił fabrykę. Wówczas po wielu latach nawet mniej popularny model może okazać się kuszącym kąskiem dla kolekcjonerów, którzy potrafią zapłacić za takie rodzynki naprawdę sporo. Sam znam przypadek zakupu fabrycznie nowego Ducati 748 i… pozostawienie go w skrzyni. Nigdy nie opuścił skrzyni, która była otwarta tylko przed sprzedażą, aby nowy nabywca sprawdził, czy w środku rzeczywiście rzeczony motocykl się znajduje. Po kilkunastu latach magazynowania motocykl został sprzedany za kwotę, za którą można by kupić najnowsze, fabrycznie nowe Ducati Panigale V4. Zysk z tej dość ryzykownej inwestycji wyniósł zatem grubo powyżej 100%. Choć w sumie w przypadku Ducati zaprojektowanego przez samego Massimo Tamburiniego można było założyć, że to ryzyko będzie nieco niższe. Faktem jest jednak to, że gdyby motocykl ten został kiedyś uruchomiony i objeżdżony to raczej nie udałoby się uzyskać za niego nawet 30% tej kwoty. Wiem jedno – nie potrafiłbym zamknąć motocykla na tyle lat. Takie podejście mi kompletnie nie odpowiada i niestety, na samą myśl, że takie rzeczy się dzieją, moje serce robi się czarne. Zwłaszcza kiedy sobie uświadomię, że to wspomniane 748 u nowego właściciela raczej z tej skrzyni także się nie uwolni. Brrr…
Jestem zdecydowanie za czerpaniem w pełni z motocykli. Nawet tych, które wg nas mogą okazać się lokatą kapitału. Kiedy jednak już jeździmy „potencjalną inwestycją” nie może nam umknąć jeszcze jeden szczegół. Jeśli po kilku latach naszego posiadania motocykl będzie zdezelowanym obrzynem, to nawet, gdy był niezwykle rzadką, limitowaną wersją, na zysk, czy nawet „łaskawą deprecjację” nie mamy co liczyć. Ciekawym faktem jest też to, że wszelkie upiększanie motocykli, wyposażanie ich nawet w najdroższe, markowe akcesoria, zwykle nie podnosi, lecz obniża wartość takiego pojazdu. Zwłaszcza jeśli modyfikacji nie daje się “odwrócić” i przywrócić oryginalny stan danego modelu.
Lokata kapitału, czy sprawdzona konstrukcja?
Trudno jest autorytatywnie stwierdzić, że dany model może z czasem zyskiwać na wartości. Ale dość łatwo można wyczuć, że konkretny model będzie cieszył się nieco mniejszą deprecjacją. Na jednym biegunie stoją wersje limitowane i specjalne. Ale szybki przegląd rynku i aktualnie wiszące nad motocyklami widmo wprowadzenia kolejnej normy Euro doprowadziły mnie do kolejnego ciekawego wniosku. Okazuje się, że czasami nawet mniej atrakcyjny dotąd model może okazać się „inwestycyjnie interesujący”, kiedy towarzyszy mu groźba zniknięcia z rynku. Czy taki motocykl ma szanse uzyskać status kultowego? Moja intuicja podpowiada mi, że w kilku przypadkach może się tak stać. A jeśli się nawet tak nie stanie, to może okazać się, że nadszedł ostatni moment aby kupić fabrycznie nowy motocykl, na którym przez lata będziemy mówić z dumą: „teraz już takich nie robią”.
Harley-Davidson Sportster – cena od 44 780 zł
Mam niezwykle emocjonalny stosunek do tej linii motocykli z Milwaukee i gdy dowiedziałem się, że nie będzie ona już dostępna w oficjalnej dystrybucji w Europie zrobiło mi się zwyczajnie smutno. Motocykle te w Polsce, absolutnie błędnie, były postrzegane, jako tańsza alternatywa dla większych maszyn Harleya. Dodatkowo przez wielu właścicieli model ten był krzywdzony wyposażeniem absolutnie niepasującym do jego charakteru. Sportster nie powstał jako tańsza alternatywa czegokolwiek. Choć to dla większości trudne do uwierzenia, są to sportowo nacechowane maszyny o kompaktowych rozmiarach. Kiedy u nas na właścicieli Sportsterów patrzyło się z politowaniem, jak na tych „biedniejszych Harleyowców”, to wszędzie na świecie stwierdzeniu „jeżdżę Sportsterem” towarzyszyło raczej uznanie, jakim cieszą się motocykliści preferujący ostrzejszy typ jazdy. Ale dość tych ideologicznych tyrad. Przejdźmy do faktów. Od przyszłego roku (2021) oficjalnie w Europie nie będzie można już kupić żadnego przedstawiciela tej istniejącej od 1957 roku linii. To dobry czas na rozważenie zakupu tego absolutnie niedocenianego w Polsce modelu. Prawdopodobnie nie zyska on spektakularnie na wartości, niemniej to ostatnia okazja, aby nacieszyć się fabrycznie nowym Sportsterem.
Ducati Panigale V4 Superleggera za 380 000 zł
Przy tej cenie wejścia trudno jest mówić o potencjalnym zysku przy odsprzedaży, choć nie można go całkowicie wykluczyć. To kosmiczna technologia w dodatku w limitowanym do 500 sztuk wydaniu. Co prawda cena tego motocykla nie uwzględnia tylko samej maszyny – jedynego na świecie motocykla z ramą, wahaczem i obręczami kół wykonanymi z włókna węglowego, dopuszczonego do legalnego ruchu na drogach publicznych. Poza motocyklem nafaszerowanym technologią rodem z Mistrzostw Świata Superbike, każdy nabywca otrzymuje możliwość przetestowania jego wyścigowego odpowiednika – Panigale V4 R z Mistrzostw Świata SBK oraz szansę zakupienia „MotoGP Experience” i jazdy na Desmosedici GP – czyli motocyklu z motocyklowego odpowiednika Formuły 1 – MotoGP.
Ducati już kilka razy tworzyło podobnie szalone maszyny. Jedną z bardziej spektakularnych była drogowa replika motocykla z MotoGP – Desmosedici RR. Ten zaprezentowany w 2004 roku motocykl także kosztował krocie, a dziś… nic nie zmieniło się w tym temacie. Czy podobnie potoczy się historia Panigale V4 Superleggera? Biorąc pod uwagę, że tym razem mamy do czynienia jednak z ekstremalną wersją motocykla klasy Superbike, a nie prototypem MotoGP, tę inwestycję określiłbym jako wysoce ryzykowną. Co nie zmienia faktu, że i tak chciałby mieć taki motocykl, nawet gdybym miał na nim nie zarobić. Inwestycyjnie dużo bardziej trafnym wyborem od Ducati może być, zaprezentowany także w tym roku, poprzedni model topowej wyścigówki Ducati – 1299 Panigale R Final Edition jeszcze z dwucylindrowym silnikiem. Ducati za tę „końcówkę serii” życzy sobie 39 900 € (ok. 180 tys. zł) i może się okazać, że cena ta (wcale nie najniższa) z biegiem lat nie będzie radykalnie topnieć.
Yamaha FJR 1300 od 73 000 zł
Przez niemal dwie dekady turystyczny model Yamahy zyskał swoich zapalonych zwolenników. Silnik o sportowym rodowodzie, napęd tylnego koła za pomocą praktycznie bezobsługowego wałka Kardana, fabryczny zestaw zgrabnie skrojonych kufrów i elektrycznie regulowana wysokość szyby to tylko niektóre elementy, które przypadły do gustu wielu motocyklistom uwielbiającym długie dystanse. Yamaha nie będzie kontynuowała tego modelu, a więc to doskonały moment, aby wejść w posiadanie fabrycznie nowego FJR, który powinien odwdzięczyć się bezawaryjną i komfortową jazdą przez wiele tysięcy szybkich, autostradowych kilometrów. Najlepiej w wersji „ultimate” w kolorze czarnym ze złotymi akcentami i plakietką z wybitym kolejnym numerem egzemplarza tej specjalnej edycji. Wyjście z produkcji tego modelu pokazuje także tendencję rynku i powolne, ale konsekwentne wymieranie gatunku GT – jednego z moich ulubionych. GT obecnie uparcie próbuje się zastępować turystycznymi enduro.
Kawasaki Ninja H2 od 134 500 zł
O tym będzie się mówić pewnie już zawsze. Jestem w tym przypadku absolutnie nieobiektywny. Ale po prostu kocham Kawasaki za to, że w dobie patologicznej politycznej poprawności, jedzenia drewnianymi sztućcami bakłażanów z ekologicznej farmy, grillowanych na zasilanym panelami słonecznymi ruszcie, miało na tyle charyzmy, żeby zbudować absolutnie szaloną, homologowaną maszynę o mocy 231 KM. Dla tego motocykla osiągnięcie prędkości 300 km/h, dzięki doładowanemu kompresorem silnikowi jest właściwie formalnością. Oczywiście wariaci z Akashi nie byliby sobą, gdyby w zanadrzu nie mieli też niehomologowanej wersji tego motocykla o oznaczeniu H2R i mocy 300 KM oraz prędkości maksymalnej… 400 km/h i cenie 249 000 zł. Absolutny szaleniec nie na te czasy. Dość drogi (w każdej wersji), mało popularny, zamawiany i produkowany na indywidualne zamówienie będzie tracił na wartości tylko przez chwilę. A poza tym jest bardzo wysoko na wielu listach motocykli marzeń – nie tylko mojej. Tych totalnie nieracjonalnych – czyli najcenniejszych.
Triumph Daytona Moto2 765 – cena 19250 €, czyli ok. 90 tys. zł
To trochę taki bohater z filmu „Zabili go i uciekł”. Motocykl, którego właściwie nie ma. Triumph od kilku lat nie oferował sportowego motocykla. Ale jest dostawcą silników o pojemności 765 ccm dla prestiżowej serii wyścigowej Moto2, które u Triumpha napędzają drogowy model Street Triple. Wszystkie startujące w Moto2 motocykle mają te same jednostki napędowe, ale bazują na własnych, prototypowych ramach. Tego potencjału szkoda by nie wykorzystać. Dlatego Triumph zdecydował się na wyprodukowanie limitowanej do 765 sztuk serii modelu Daytona o mocy 130 KM. To bardzo ciekawa propozycja dla wszystkich fanów wyścigów, która daje szansę do obcowania z motocyklem wyposażonym w taki sam silnik, jakiego używają topowi zawodnicy startujący w klasie Moto2. Cenę tego motocykla ustalono na równowartość 19 250 € (ok. 90 tys. zł) i raczej dość trudno będzie go kupić. Od momentu pojawienia się na rynku, model ten sprzedawał się jak świeże bułeczki. Jeśli jednak ktoś trafi jeszcze na fabrycznie nowy motocykl, lepiej niech się za długo nie zastanawia. Także pod kątem inwestycji Daytona Moto2 765 może okazać się trafnym wyborem.
Yamaha Niken 65 900 zł
Były już motocykle piękne, szybkie, pociągające i praktyczne, przyszła więc pora na motocykl… dziwny. Nie będę ukrywał, że od momentu premiery nie po drodze mi z tym modelem. Po prostu kompletnie go nie rozumiem, ani idei, jaka mu towarzyszy. Jak pokazuje rynek – nie tylko nasz lokalny – nie tylko ja tego nie rozumiem. Ale właśnie to może się okazać się największym potencjałem inwestycyjnym Yamahy Niken. Trudno ustalić, jak długo trzykołowy motocykl pozostanie w ofercie Yamahy, ale prawdopodobnie po zakończeniu produkcji ceny tego modelu będą rosnąć. Może zatem warto się nim zainteresować?
Harley-Davidson Live Wire za okrągłe 150 000 zł
O ile Sportster jest ostatnią szansą na zakup modelu wychodzącego z produkcji (a właściwie z oficjalnej dystrybucji w Europie), to Live Wire jest pierwszym, seryjnie produkowanym motocyklem elektrycznym tej 117-letniej marki z Milwaukee. To może okazać się trafną inwestycją. O tym, czym jest i jak jeździ Live Wire możecie przeczytać już w naszym serwisie. Tym razem jednak chciałbym skupić się na tym, czy zakup dziś tego modelu może przynieść zysk w przyszłości. Według mnie jest to wysoce prawdopodobne. W końcu to a) Harley-Davidson, b) pierwszy elektryczny Harley-Davidson, c) niezwykle dobrze jeżdżący Harley-Davidson. Czy kogoś trzeba jeszcze przekonywać, że ten motocykl może być trafioną inwestycją?
Wymienione motocykle to nie wszystkie nowe, dostępne aktualnie modele warte zainteresowania. Nie wszystkie z nich też dadzą gwarancję zysku. Możemy mieć jednak przeświadczenie graniczące z pewnością, że zakup każdego z nich da nabywcy sporą dawkę motocyklowej frajdy. A jeżeli zakup okaże się też trafną inwestycją (są na to szanse) – wówczas wygramy podwójnie.