Stany Zjednoczone to motoryzacyjna potęga, choć dziś Detroit jest cieniem dawnego imperium, to klasyczne auta z USA wciąż budzą emocje. Wybraliśmy dla was dziesięć kultowych modeli, motoryzacyjnych ikon. To amerykańskie klasyki, które pozostaną w naszej pamięci na długo po tym, jak silniki spalinowe ostatecznie znikną z tego świata.
Amerykańskie klasyki – Ford Model T
To nie Amerykanie wynaleźli silnik spalinowy i nie oni zbudowali pierwszy samochód, ale to właśnie Henry Ford ze swoimi pracownikami byli tymi, dzięki którym motoryzacja trafiła do ludzi, a nie tylko wąskiego grona bogatych. Nie ma ani krzty przesady w stwierdzeniu, że liczący już ponad 110 lat Ford Model T to prawdopodobnie najważniejszy samochód w historii motoryzacji. Był to pierwszy, masowo produkowany samochód. Produkcja ruszyła 1 października 1908 roku i do jej zakończenia w 1927 roku do klientów trafiło aż 15 milionów egzemplarzy tego modelu! Pierwszy i od razu rekordowy, przez całe dziesięciolecia był najlepiej sprzedającym się autem w historii motoryzacji – tytuł ten odebrał mu dopiero Volkswagen “garbus” w 1972 roku.
“Tin Lizzie” jak pieszczotliwie nazywano ten model napędzany był montowanym z przodu czterocylindrowym silnikiem spalinowym o pojemności 2,9 litra i mocy zaledwie 20 KM. Wystarczało to na rozpędzenie pojazdu do 68 km/h, co w czasach gdy dobrych dróg było bardzo mało, w zupełności wystarczało. Paliwem mogła być nie tylko benzyna, ale również nafta czy etanol. Model T to prawdziwy amerykański klasyk, doczekał się wielu wariantów, które – dzięki tak licznej produkcji – przetrwały do dziś i można je spotkać na zlotach pasjonatów oldtimerów.
Duesenberg J
O ile Ford Model T miał być autem dla każdego, to potężny Duesenberg J był wyłącznie dla królów fortuny. Najwyższa jakość wykonania, dopieszczone detale i potężna moc. To auto miało jedno zadanie – konkurować z najbardziej luksusowymi pojazdami w swoich czasach takimi jak Rolls-Royce czy Hispano-Suiza. Choć pojawił sie w czasie Wielkiego Kryzysu był autem bezkompromisowym. Najmocniejsza wersja SSJ dysponowała silnikiem o mocy aż 400 KM. Hasło reklamowe tej marki brzmiało “Jedynym samochodem, który mógł wyprzedzić Duesenberga był inny Duesenberg”. Ten jaskrawy płomień historii luksusowej motoryzacji świecił jednak krótko – Duesenberg Motor Company zbankrutowała w 1937 roku.
Amerykańskie klasyki – Willys
Chyba najpopularniejszy samochód wojskowy świata (mówicie, że Humvee? Bez żartów). Oczywiście amerykański. Podobno Dwight D. Eisenhower, amerykański generał z II Wojny Światowej, późniejszy (po Harrym Trumanie) Prezydent USA nazwał ten model jedną z trzech najważniejszych broni, jakie Stany Zjednoczone miały podczas II Wojny Światowej. Ten niezwykle surowy, ale i wytrzymały pojazd był inspiracją dla innych ikon offroadu, jak chociażby pierwszy Land Rover. Auto było napędzane rzędowym, czterocylindrowym, dolnozaworowym silnikiem Willys L134 zwanym “Go Devil” o pojemności 2,2 litra i mocy 60 KM (uzyskiwanej przy 4000 obr./min. Jak na dzisiejsze standardy ta moc nie jest powalająca, ale pamiętajmy jakie zadania stawiano temu pojazdowi – miał on być zdolny do poruszania się praktycznie w każdym terenie – z tej roli wywiązał się bardzo dobrze, o czym świadczą wspomniane słowa Eisenhowera. Komfort podróży był tu ostatnim kryterium jakie brano pod uwagę. Bliźniakiem najpopularniejszego Willysa MB był Ford GPW, czyli niemal identyczne auto, wytwarzane w zakładach Forda. Potrzeby wojenne USA i Aliantów były bardzo duże, jeden producent – Willys-Overland – nie był w stanie im sprostać. Nazwa Jeep była najpierw potoczna, Willys zastrzegł ją dopiero w 1950 roku, dziś marka należy do koncernu Stellantis.
Cadillac Eldorado
Nic tak doskonale nie odzwierciedla trendów i stylu amerykańskiej motoryzacji lat 50. XX wieku, jak ówczesny Cadillac Eldorado, a szczególnie model z 1959 roku. Gigantyczne płetwy osadzone na dwutonowym aucie napędzanym przez 345-konny motor o pojemności 6,4 litra – wszystko to było symbolem motoryzacyjnego nadmiaru. Model ten był wyposażony m.in. w elektryczne szyby czy elektryczne fotele regulowane w sześciu kierunkach. Wersja Brougham dodatkowo miała klimatyzację i tempomat – tak, mówimy końcu lat 50. XX wieku. Mimo dużej mocy, auto absolutnie nie miało jakichkolwiek sportowych ambicji. Zdolność pokonywania zakrętów przez ten model bardziej przypominała pływanie jachtem, niż normalną jazdę samochodem. Długość też bardziej pasowała do luksusowych jednostek pływających – widoczne na powyższym zdjęciu Eldorado ma ponad 5,7 metra długości.
Ford F-150
Z amerykańskiego rozpasania przejdźmy do funkcjonalnej surowości. Bez dwóch zdań najlepiej sprzedający się pojazd spalinowy świata jakim pozostaje Ford F-150 to wół roboczy Ameryki. Przez ponad 70 lat masowo kupowały ten model amerykańskie rodziny farmerów, robotników. Nie będę się tu przesadnie rozpisywał, bo ten najpopularniejszy pickup świata jest na tyle kultowym pojazdem, że zasłużył w naszym serwisie na dedykowany jemu materiał. Zachęcam do lektury. Tej legendzie poświęciliśmy odrębny materiał, zajrzyjcie.
Ford Mustang GT
W naszej dziesiątce nie mogło zabraknąć ikonicznego Mustanga, ale mowa nie o modelach z XXI wieku, lecz o klasycznym GT z 1965 roku. To najbardziej rozpoznawalny amerykański samochód świata, w czym bardzo pomogła mu jedna z najlepszych scen pościgu w światowej kinematografii (tak, mamy na myśli “Bullita” – zajrzyjcie też do naszego zestawienia filmów, o motoryzacji, których być może nie widzieliście). Olbrzymia popularność tego modelu jest swego rodzaju ułatwieniem dla każdego, kto zapragnąłby mieć ten model na własność. Podobno nie ma tak zniszczonego Mustanga, którego nie dałoby się odbudować, tym bardziej, że choć model od dawna nie jest produkowany, to części do niego wciąż są do zdobycia – wokół tego ikonicznego modelu powstał cały przemysł. Podstawowym silnikiem klasycznego Mustanga była rzędowa “szóstka”, ale Amerykanie pokochali widlaste ośmiocylindrówki. Mocna wersja Boss 351 z 1971 roku z V8 o pojemności 5,8 litra przekazywała na tylną tylko oś 330 KM i do 500 Nm momentu obrotowego. Pozwalało to rozpędzić Mustanga w sześć sekund do setki. Spalaniem nikt się wówczas nie przejmował, średnio wychodziło ponad 20 litrów, a i tak było fajnie.
Amerykańskie klasyki – Buick Riviera
Kolejne kultowe, luksusowe monstrum – bo trudno inaczej nazwać dwudrzwiowe coupé o długości przekraczającej 5,2 metra. Riviera trafił na rynek w 1962 roku, pod maską oczywiście potężne V8 o pojemnościach 6,6 i 7 litrów, zależnie od wersji i mocy 340 KM. W wersji Super Wildcat z podwójnym gaźnikiem Buick Riviera był w stanie wykrzesać o 20 KM mocy więcej. Mimo nadwozia coupé kojarzonego raczej ze sportem Buick zbudował auto klasy wyższej, któremu bliżej było do luksusu niż sportowych emocji, choć – jak już wiemy – mocy wcale nie brakowało. W przeciwieństwie też do wymienionego wcześniej Cadillaca Eldorado, Buick pozostał wierny tylnemu napędowi.
Cadillac Deville
Cadillac Deville z lat 70. XX to kolejny przedstawiciel monstrualnych krążowników szos. Te samochody były tak ostentacyjnie paliwożerne, że samym swoim wyglądem zwiastowały niechybny kryzys naftowy. Ten samochód miał być przede wszystkim wygodny, zapewniać komfortowe warunki podróży. Z kosztami niespecjalnie się liczono – szczególnie gdy mowa o paliwie. W efekcie pod maski Deville sprzed kryzysu naftowego trafiały silniki o pojemności nawet 8,3 litra. Najmniejsze jednostki jakie trafiały pod maskę tego modelu miały 4,1 litra pojemności – to jest dopiero “downsizing”… Widoczny na zdjęciu egzemplarz, to już czwarta generacja Deville, produkowana od 1971 do 1976 roku. W swoim czasie był to pojazd o… najszerszym wnętrzu wśród aut osobowych, dopiero w latach 90-tych tytuł ten odebrały mu modele z lat 90. XX wieku.
Dodge Charger – esencja amerykańskiej klasyki
Jeden z najsłynniejszych przedstawicieli epoki muscle cars, tak dobitnie wyróżniającej amerykańską motoryzację. Charger to model produkowany do dziś, ale tu interesują nas jego pierwsze generacje, bo te współczesne są przesadnie ugrzecznione, a patrząc na zbliżające się reflektory klasyka wiesz, że nadjeżdża bestia. Auto zadebiutowało w 1966 roku, agresywna stylistyka jednoznacznie wskazywała, że nie jest to pojazd dla “grzecznych chłopców”. Podkreślała to również gama silników trafiających do generacji z przełomu lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Najmniejszy motor w Chargerze z początku lat 70. miał skromne 5,2 litra pojemności – i oczywiście osiem cylindrów w układzie V. Do Chargera trafiały też monstrualne V8 o pojemności 7,2 litra i mocy 380 KM, ale to nie największy silnik był najmocniejszy. Królem mocy w tym modelu był potężny, siedmiolitrowy V8 HEMI, który generował aż 431 KM i 664 Nm momentu obrotowego – patrząc na to auto, stwiedzam, że bardziej pasował by mu moment obrotowy o 2 Nm większy. Ta potężna moc przenoszona była – jak w wielu podobnych autach z epoki – na tylną oś za pośrednictwem zaledwie trójbiegowej przekładni automatycznej. Ponad 70-litrowy zbiornik paliwa starczał na ok. 200 mil (ok. 330 km).
Chevrolet Corvette C3 Stingray
Ten Chevrolet Corvette Stingray jest z jednej strony chyba najmniej amerykański spośród pozostałych wymienionych modeli, bo patrząc na sylwetkę mocno kojarzy się z europejskimi sportowymi autami, jednak gdy spojrzymy na jednostki napędowe sytuacja ulega zmianie. Ta generacja to potężne silniki. W najmocniejszym wydaniu Stingray napędzany był widlastą “ósemką” o pojemności aż 7,4 litra. Moc jaką produkował ten potwór oficjalnie wynosiła 425 KM, ale znawcy modelu doskonale zdają sobie sprawę, że z tego auta bez większych problemów da się “wycisnąć” ponad 550 KM. Za przeniesienie tak monstrualnej mocy na tylną oś odpowiadała czterobiegowa, manualna skrzynia biegów. A za te “skrzela rekina” niejeden fan Corvetty oddałby nerkę…