Szef koncernu Stellantis niedawno – jak to ujęły liczne media – “narzekał” na to, że na samochodach elektrycznych nie da się zarobić, ponieważ ich koszt produkcji jest znacznie większy niż samochodów z klasycznym napędem spalinowym. Jednak to żadne narzekanie, to raczej przygotowanie mentalne klientów pod to, co nas czeka – za samochody będziemy płacić jeszcze długo po zakupie. Jak? Słowo-klucz: oprogramowanie.
Miliardy w oprogramowanie? Raczej z… subskrypcji
Zacznijmy od informacji, którą opublikował serwis Automotive News: Stellantis planuje generować przychody rzędu ok. 4 mld euro do 2026 z tytułu ofert i subskrypcji produktów “wirtualnych”, czyli – innymi słowy – oprogramowania instalowanego na pokładzie sprzedawanych aut. To nie wszystko, do 2030 roku ta gałąź działalności (software) ma wygenerować nawet do 20 mld euro przychodów.
Koncern przewiduje, że do 2030 roku na ulicach będzie poruszać się aż 34 miliony samochodów, z których każdy będzie stale połączony z Siecią. To nie jest nierealistyczny scenariusz. Już dziś na drogach działa 12 milionów “connected cars”.
Przydatne aplikacje mobilne dla kierowców
Nie tylko Stellantis
Oczywiście Stellantis to nie jedyna firma, która wpadła na taki pomysł. Volkswagen AG również już od jakiegoś czasu oferuje cyfrowe usługi subskrypcyjne. Oczywiście, kupując nowe auto doposażone pakietami i cyfrowymi usługami zwykle otrzymujemy pewien okres “darmowy” (cudzysłów celowy, wszak za te usługi płacimy dopłacając za dodatki). Jednak po roku, ew. po trzech latach, klient, który zechce dalej korzystać z takich usług będzie musiał zapłacić. Audi już jakiś czas temu ogłosiło, że poszczególne funkcje – nie tylko stricte “wirtualne” – będzie oferować w formie subskrypcji (np. lepsze reflektory matrycowe na wakacje, po okresie subskrypcji światła – choć fizycznie dalej matrycowe – będą działać już jak “zwykłe” LED-y).
Na razie usługi cyfrowe, nawet te objęte subskrypcjami wydają się kosztem całkowicie pomijalnym dla konsumenta, zwłaszcza w stosunku do ceny całego pojazdu. Zresztą, większość nabywców nowych aut – szczególnie w Polsce – korzysta z alternatywnych form finansowania dla wpłaty całej kwoty za pojazd, kredyt, leasing, najem długoterminowy, etc. W takich formach finansowania dodatkowe 25,43 zł na każdej racie umyka wielu konsumentom.
Oprogramowanie zastąpi zyski z serwisowania aut spalinowych, które znikną
Tymczasem trend zainteresowania koncernów rozwiązaniami z zakresu oprogramowania i funkcji cyfrowych ostro szybuje w górę. Yves Bonnefont, były dyrektor generalny DS Automobiles, a obecnie Chief Software Officer Stellantisa w wypowiedzi dla Automotive News jasno stwierdził: “Naprawdę postrzegamy oprogramowanie jako szansę na rozwój, coś, co może zrobić ogromną różnicę“, dodał też, że aktualizacje, które można przeprowadzać co kwartał poprawiłyby marżę zysku. Tak, dobrze czytacie – aktualizacje.
Jak zauważa Raphael Orlove z serwisu Jalopnik o ile ulepszenia trudno uznać za zły pomysł (wszyscy korzystamy ze stale aktualizowanych smartfonów i bez aktualizacji byłoby trudniej i na pewno mniej bezpiecznie z nich korzystać), to jednak wizja Stellantisa dotycząca miliardowych – co roku! – przychodów z tytułu oprogramowania nie brzmi jak coś, co się robi w interesie konsumenta.
O ile jednak serwis mechaniczny aut spalinowych ma jakiś ograniczony potencjał przychodów (trudno naprawiać więcej samochodu niż jest w samochodzie), o tyle software i usługi wirtualne, to studnia bez dna. Można je wymyślać bez końca, kreować na nie popyt i oferować drenując portfele klientów. Doskonale widać to już dziś w świecie usług subskrypcyjnych spoza motoryzacji, choćby w świecie gier mobilnych, gdzie sukces w jakiejś rozgrywce – teoretycznie darmowej (od trzech lat UE zabrania używać takiej konotacji, mamy “pay to win”, ale konsumenci przecież “instalują za darmo”) – bywa okupiony kwotą niewspółmiernie wielką w stosunku do realnej wartości produktu w kontekście zaspokajania potrzeb użytkownika. Witajcie w przyszłości.