Subskrybuj nas

Zapisz się na nasz newsletter

Subskrybuj
Subskrybuj nas

Zapisz się na nasz newsletter

Nissan Leaf e+Tekna #4 Jedziemy w trasę. Test długodystansowy

Zamiast 4, trasa trwała 7,5h. Średnie spalanie- 18,8 kWh, okupione cackaniem się z pedałem przyspieszenia. Szacunkowy koszt podróży to 160 zł. 
Nissan Leaf 62 kWh Tekna (fot. Automotyw)

Tak jak zapowiadałem, pojechałem Leafem w trasę. Wybrałem podróż na Górny Śląsk, dokładnie do Rybnika. Tam od wielu lat wydobywa się węgiel, a w Polsce większość prądu powstaje właśnie ze spalania tego surowca. Wyszło tanio, ale strasznie długo, a ja sprawdziłem, czy zimą EV ma sens w trasie, a czekając, aż się auto naładuje, przerobiłem sobie stary dowcip o kozie i rabinie.

Zajrzyjcie do naszego wcześniejszego raportu z testu długodystansowego Nissana Leafa

We wnętrzu Leafa jest wygodnie, ale nawet najwygodniejsze wnętrze się nudzi, gdy przebywasz w nim zbyt długo (fot. Adam Włodarz / Automotyw)

Trasa z Warszawy do Rybnika, liczy sobie około 350 km. Zanim wyruszyłem, ładowałem Leafa dwa razy. Optymalnie jest ładować ten samochód do 80 procent, i tak zrobiłem dzień przed wyjazdem (godzina), kolejną godzinę straciłem na ładowanie go do pełna. Piszę o tym, bo standardowe auto po prostu bym zatankował, co z kupnem kawy zajęłoby mi 15 minut. Leafa naładowałem do 97 procent, bo już mi się śpieszyło, a końcówka ładowania idzie szczególnie wolno Zasięg (ten nieprawdziwy, który pokazuje komputer) i tak rośnie raptem o kilka kilometrów. Ruszyłem.

Na Śląsk pod wiatr

Ruszyliśmy tym autem na Śląsk (fot. Adam Włodarz / Automotyw)

Ile razy ostatnio analizowaliście, w którą stronę wieje wiatr? Ja robię to czasem, jak jeżdżę rowerem, aby na początku jechać pod wiatr, a wracać z wiatrem. Tak też miałem podczas swojej podróży. Ponieważ w pamięci miałem jeszcze podróż do Rybnika elektryczną Koną (dojechałem wiosną bez ładowania), którą dało się jechać do 120 km/h. Już pierwsze kilometry pokazały mi jednak, że Leafem pod wiatr nie poszaleje sobie – zamiast 120 km/h na trasie S8 z Warszawy do Piotrkowa Trybunalskiego, jechałem 100! Na wyświetlaczu komputera pokładowego, wyświetliłem sobie ekonomizer i… to była rzeźnia. Auto elektryczne nawet przy minimalnym dodaniu gazu, od razu wpada w bardzo wysokie rejestry zużycia. Na trasie, niestety, wszyscy cię wyprzedzają, Dodajmy, że temperatury nie sprzyjały, oscylowały w granicach 0 st. C, by w połowie trasy spaść do minus 2. Próbowałem nawet chwilę jechać bez ogrzewania, ale od razu wyraźnie spadł komfort podróży, a do tego zaczęły parować szyby. Takim tempem udało mi się dojechać do Radomska (188 km). Tam niestety nie udało sie naładować auta, zmieniłem plany i pojechałem do Częstochowy. Dojechałem na oparach (było to 36 km), jadąc nowy kawałek trzypasmowej autostrady 70 km/h zamiast obowiązującego na niej 100. Godzinę ładowania do 80 procent spędziłem w samochodzie. Do Rybnika dotarłem 1,5 h później, niż wskazywała nawigacja w telefonie, którą włączyłem w Warszawie, ale w aucie zostało jeszcze 27 procent baterii. Średnie spalanie to 20,5 kWh. Do tej 1,5 godziny trzeba jednak dodać dwa ładowanie po godzinie w Warszawie, przed samą podróżą.

Na Śląsku nie mają EV

Podczas ładowania na Śląsku (fot. Adam Włodarz / Automotyw)

Dzień na Górnym Śląsku zacząłem od ładowania Leafa na stacji Greenway. Godzinka pozwoliła, aby na wyświetlaczu pojawiło się 83 procent naładowania. Niestety stacja jest daleko od miejsca mojego pobytu, postanowiłem rozbić ładowanie do pełna na dwa dni (drugą godzinę straciłem w niedzielę). Po naładowaniu pojechałem pod kopalnie, aby zrobić zdjęcia Leafa, a przy okazji podpatrzeć czym jeżdżą górnicy. Wiem, że slogan o tym, że prąd w większości mamy z węgla, powinien mieć małą gwiazdkę i adnotację, że benzynę i olej napędowy też produkujemy, z wykorzystaniem prądu, ale nie zmienia to meritum. Sesja na tle kopalni powstała, ale nie spotkałem ani jednego auta elektrycznego. Nie było go pod kopalnią, nie było na górniczych osiedlach, nie było w całym Rybniku. Dopiero wracając do Warszawy następnego dnia, minąłem jednego Mustanga EV na rejestracjach, zaczynających się do SR. Leaf na Śląsku wzbudzał zainteresowanie. Ale ja, zamiast szpanować musiałem wracać. Niestety, powrót wyszedł mi jak w kawale o Rabinie i kozie, ale opowiem Wam go na koniec, najpierw podróż!

Z wiatrem, ale bez farta

W autach elektrycznych kierunek wiatru na trasie… ma znaczenie (fot. Adam Włodarz / Automotyw)

Zaczęło się dobrze – jechałem z wiatrem.  Dodatkowo w Radomsku zastałem wolną ładowarkę. Postanowiłem nie ładować do pełna, nawet nie do 80 procent, bo i tak bym na nich nie dojechał (188 km, to za dużo jak na 80-procentowe naładowanie). Przyjąłem więc inną taktykę. Ładowałem przez 20 minut, co pozwoliło mi zwiększyć stan baterii z 38 do 67 procent. Kolejną ładowarkę miałem bowiem w Piotrkowie Trybunalskim. Postanowiłem sprawdzić, czy ładowanie na raty da mi lepszy czas dojazdu. Z drugiej strony nie miałem trochę możliwości innej strategii, bo z Piotrkowa nie ma już w stronę Warszawy żadnych ładowarek Greenwaya. Wysypałem się na swoim założeniu, że ładowarka będzie wolna. Nie była. Co gorsza, nie ładował się na niej prywatny użytkownik, tylko porzucony dostawczak In Postu. Zasięg za mały, żeby dojechać, na łączu AC do 80 procent pokazało mi 3 godziny ładowania. Szybkie sprawdzenie możliwości ładowania w Piotrkowie i decyzja – jadę do Łodzi (co wydłuża trasę o ok. 20 km) tam jest więcej ładowarek. Dojechałem do stacji Greenwaya, ale „instrybutor” zamiast listy opcji, wyświetlał ikonkę kawy. Podłączyłem, przyłożyłem kartę raz – nic, przyłożyłem drugi – uff, ładuje. 40 minut – 80 procent, jest tylko mały problem, ładowarki nie da się wyłączyć. Pomaga czerwony wyłącznik awaryjny.

Ruszamy! Szaleję, jadę na autostradzie A2 120 km/h. Jadę tak 20 km i widzę, że taka strategia nie pozwoli mi na dojechanie do Warszawy, bo bateria niknie w oczach! Wracam więc do starego stylu jady, czyli „setka” i trzymanie się w cieniu aerodynamicznym aut jadących przede mną. Mam już strasznie dość takiej jazdy, ale docieramy. Ostatnie łądowanie przed oddaniem auta – kolejne 30 minut z życia.

Podsumowanie

Nissan Leaf 62 kWh Tekna – fajne auto, tylko infrastruktura taka nie za dobra (fot. Adam Włodarz / Automotyw)

Podróż, która zajmuje zwykle 4 godziny (z jednym postojem na kawę), tym razem trwała 7,5 godziny (z ładowaniem w Warszawie). Z ładowaniem w Rybniku – 9,5 godziny. Średnie spalanie – dużo lepsze z wiatrem, bo 18,8 kWh, ale okupione cackaniem się z pedałem przyspieszenia (wyłączona funkcja e-Pedal). Szacunkowy koszt podróży to 160 zł. 

Leaf jest idealnym rozwiązaniem dla tych, którym wydaje się, że benzyna i olej napędowy są drogie. Za paliwo do starego diesla, w obie strony zapłaciłbym o 140 zł więcej. Z Leafem zimą w trasie i wysokimi cenami paliw, jest jak z kozą w dowcipie o rabinie. Nie wiem, czy go znacie? Człowiek przychodzi do rabina i skarży się, na swój los – ma małą izbę, dużo dzieci i ciężko mu się żyje. Rabin radzi mu, aby wziął jeszcze kozę i pomieszkał z nią tydzień. Człowiek wraca po tygodniu, i skarży się, że było jeszcze gorzej. Rabin mówi, że teraz ma oddać kozę. Sytuacja od razu się poprawia. Jeśli jeszcze kiedykolwiek, powiem, że benzyna i olej napędowy są drogie, niech rabin da mi Leafa zimą w trasę…

A jak wyglądał pierwszy tydzień z tym “elektrykiem”? Zobaczcie

Total
0
Shares