Nissan Navara udowadnia, że nadeszły straszne czasy, szczególnie dla Kowalskiego. Z samochodami jest jak z ubraniami popularnych marek – większość ubrań w rozsądnej cenie wygląda bardzo podobnie, są z tego samego poliestru i mają tylko inne metki. Podobnie jest z autami. Dziś odróżnisz je już tylko po znaczku. Chyba że zdecydujesz się na auto używane albo wciąż żyjącego dinozaura.
Nowe miejskie auto w podstawowej wersji zazwyczaj ma koszmarne wyposażenie i służy tylko jako cenowy wabik na klienta. Stojąc w korku w rodzinnym kompakcie, największe znaczenie będzie miała sprawna klimatyzacja i połączenie z telefonem, a największą korzyścią z SUV-a jest to, że zobaczą go sąsiedzi. Limuzyny klasy średniej są tak skomplikowane, że po 3 latach nikt nie chce nimi jeździć. Gdzie się podziała prawdziwa motoryzacja?
Nowe samochody nie są lepsze
W latach 80. i 90. Każda firma miała swoje miejsce w szeregu. Mercedes był wygodny i luksusowy, BMW miało napęd na tył i sportowe zapędy, a Audi nie rdzewiało. Japończyki były niezniszczalne, ale ich blacha rozpływała się w powietrzu. Włoskie i francuskie zawsze wciąż stały w warsztatach, architekci jeździli Saabami, Volvo miało kanty i było bezpieczne, a amerykańskie auta nie skręcały. Tak było łatwiej i prościej, bo zawsze wiedzieliśmy czego się spodziewać. Dziś obietnice mają się nijak do prawdy. Nowe samochody wcale nie spalają mniej paliwa. Nowa hybrydowa Toyota Yaris spali na autostradzie tyle samo paliwa, co 8-cylindrowe BMW serii 5 z końcówki lat 90. Najnowsze samochody nie są też szybsze. Ford Focus pierwszej generacji z silnikiem 1.6 100 KM przyspieszał do 100 km/h w 11,2 sekundy, a aktualny Ford Focus z silnikiem 1.0 100 KM potrzebuje na to ponad 12 sekund. Kto pamięta jakim szałem była nawigacja fabryczna w samochodzie? Teraz każdy korzysta z tej w telefonie, bo samochodowe nawigacje są do niczego, więc tutaj także nowy samochód nie ma żadnych przewag, bo wystarczy uchwyt i przyssawka w waszej starej Corolli, żeby spokojnie trafić do celu.
Kiedyś to były czasy
Producenci przechwalają się zawieszeniem, które sprawia, że samochód lepiej się prowadzi. Tak, nowym Volkswagenem Polo przejedziesz ten sam zakręt szybciej niż jego prapradziadkiem z lat 90., ale przy okazji mogą ci wypaść plomby. Dziś 18-calowe felgi w mieszczuchu nikogo nie dziwią, kiedyś montowano je do aut sportowych. Dodatkowo uszkodzisz je przy pierwszym parkowaniu, bo opon tam prawie nie ma. Dawniej, kiedy wchodziłeś w zakręt lusterka, którymi ocierałeś o asfalt, dawały Ci szybciej do zrozumienia, że jest sporo za szybko wyraźniej niż wszystkie systemy. Dziś czujesz się mistrzem kierownicy, dopóki w niespodziewany sposób nie wylądujesz na drzewie. To nie wszystko. 30 lat temu był diesel, benzyna i LPG. Dziś silniki wysokoprężne cieszą się najgorszą sławą, benzyniaki mają pojemność butelki mleka i zrobione na drukarkach 3D turbosprężarki, które sprawiają, że psują się po 3 latach, a ich naprawa jest nieopłacalna. Do tego wszystkiego dochodzą miękkie hybrydy, tradycyjne hybrydy, hybrydy plug-in i samochody elektryczne. Jak się w tym wszystkim połapać? Wystarczy kupić samochód, który z zewnątrz wygląda nowocześnie, ale w ogóle się nie zmienił.
Navara to prawdziwy dinozaur
Nissan Navara to samochód, który już miał w Polsce swoje 5 minut. Jako pick-up, był na potęgę kupowany przez przedsiębiorców, dzięki temu, że można było odliczyć od niego cały VAT. W tym momencie wersja z dwoma rzędami siedzeń traktowana jest jak zwykła osobówka, więc większych korzyści brak, ale są inne.
Ten dinozaur zbudowany jest na ramie jak tradycyjna terenówka. Podczas normalnej jazdy napędzane są koła tylne, ale jeśli zobaczysz gdzieś w oddali kawałek błotka, w którym chciałbyś się potaplać, to Navara po przełączeniu napędu na wszystkie koła, skoczy w bezdroża z entuzjazmem szczeniaka i nawet na zwykłych szosówkach nie przyniesie wstydu. Całość napędza tradycyjny turbodiesel o naturze rolniczej, szczególnie podczas wolnej jazdy i na postoju. Dla mnie ten swojski klekot brzmi kojąco, a najciekawsze jest, że przy 140 km/h w tym samochodzie można swobodnie rozmawiać. Silnika nie słychać, a szum opon – subiektywnie – nie odbiega od tego, co słyszysz w zwykłej osobówce. Automatyczna skrzynia, zanim zmieni bieg, musi najpierw to solidnie przemyśleć, tłumi więc skutecznie wszelkie wyścigowe marzenia o błyskawicznych startach ze świateł. Nie bójcie się jednak – 190 KM i 450 Nm, kiedy wyraźnie i stanowczo przekażemy im nasze oczekiwania za pomocą prawej nogi, dzielnie jednoczą siły i Navarą można bezpiecznie wyprzedzać w trasie.
Navara ma ciekawe wyjazdowe patenty
Siedzi się wygodnie i wysoko. Pozycja trochę przypomina komfortowe krzesło, za co wasze plecy będą wam wdzięczne. W wyposażeniu wszystko, czego rzeczywiście potrzebujecie. Ani przez chwilę nie brakowało mi head-up displaya, czy funkcji autonomicznej jazdy. Zawieszenie bez żadnych awantur przenosi pasażerów nad każdym wybojem, a 4 osoby nie narzekały podczas dłużącej się z powodu sporego ruchu podróży z Warszawy do Zakopanego. Paka daje potężne możliwości do przewożenia wszelkich precjozów. Nie dysponowaliśmy jej przykryciem podczas podróży, ale nawet bardzo prowizoryczne zabezpieczenie, które na szybko skonstruowaliśmy z zespołem inżynierów Nissana (żart, oni by na to nie wpadli), okazało się niepotrzebne. Podczas ulewy pomogła jedna płachta folii malarskiej. Jakoś trzeba sobie radzić!
Nissan Navara to prawdziwy oldschool
Oczywiście Nissan Navara ma też wady. Jak na europejskie warunki jest ogromny. Na wąskiej drodze zawracać trzeba nie na trzy, ale na około trzydzieści trzy razy, a układ kierowniczy nie ma nawet licencjatu z precyzji. Mimo tego oldschoolowy charakter tego auta sprawił, żal mi je było oddawać, bo przypominał mi czasy, kiedy motoryzacja była jakaś. Nie zawsze doskonała, z wadami, ale przez to bardziej człowiekowi bliska. Zdarzyło wam się rozmawiać z waszymi samochodami? Zastanawiam się, co można powiedzieć do elektrycznego Volkswagena ID.3, czy Skody Fabii 1.0… Za to z Navarą ucięliśmy sobie całkiem miłą pogawędkę.