Niegrzeczni chłopcy uwielbiają Lamborghini i wcale im się nie dziwię. Mimo wielu ułatwień dla kierowcy to nie jest Porsche 911, z którym poradzi sobie nawet drobna księżniczka. Lamborghini jest jak kostium superbohatera. Wciskasz się w niego z trudem i każdy na ciebie patrzy. Ociekasz testosteronem i czujesz, jakby spłynęły na ciebie magiczne supermoce, a kiedy niczym średniowieczny rycerz ściśniesz go ostrogami, ta gotowa na wszystko bestia ruszy z przeciągłym, mrożącym krew w żyłach rykiem.
Ewolucja Huracána
Huracán EVO. Ewolucja z nazwy zmaterializowała się między innymi w aerodynamice. W porównaniu do „zwykłego” Huracána włoskie auto w tej wersji ma nowy przedni spojler, zmieniony zderzak, dyfuzor, wygładzone podwozie z aerodynamicznym deflektorem tak kierującym przepływem powietrza, żeby zwiększyć docisk auta oraz delikatny, ale ważny szczelinowy spojler. Designerzy pamiętają o przeszłości. Na masce zauważymy przetłoczenia nawiązujące do legendarnego Countacha, a w zderzaku wloty powietrza, które fani marki skojarzą z Murciélago. Huracán EVO przyciąga spojrzenia innych kierowców i przechodniów jak magnes. W garażu lub na postoju świetną zabawą jest odkrywanie coraz to nowych miejsc w nadwoziu zaprojektowanych w kształcie litery Y. Perłowy pomarańczowy, zwany w katalogu Arancio Borealis, tu ciekawostka, wyceniony jest na dodatkowe 7 400 Euro. Mówiąc o Lamborghini, nie sposób nie wspomnieć o cenie. Nasz testowy egzemplarz wyceniony był na 1 556 000 zł brutto.
Lamborghini walczy o coraz młodszych klientów
Jeśli jesteś z pokolenia, które gra w gry, to nie ma siły, żebyś się we wnętrzu Lamborghini Huracán EVO nie zakochał. Kształty, grafika wyświetlacza, a nawet fotele i napisy na nich wyszyte wyglądają trochę jak z e-sportowych targów. Nie zmienia to faktu, że środek włoskiego potwora jest również komfortowy i ergonomiczny. Alcantara na obłędnie trzymających i wygodnych jednocześnie fotelach jest miła w dotyku. Rozmieszczenia przyrządów i dziwacznego włączania kierunkowskazów na kierownicy można się szybko nauczyć, a po kilku godzinach za kółkiem zżyć się z tym autem na dobre i na złe. Lamborghini preferuje kierowców o wzroście 180 cm lub mniej. Jeśli masz 190 cm to lepiej kup Urusa. Wśród niezliczonych tkanin, kolorów i faktur uwagę zwraca Carbon Skin, czyli tworzywo stworzone z włókna węglowego, a w dotyku przypominające… fantazyjnie zaprojektowany skaj. Bagażnika prawie nie ma. Pozostaje karta kredytowa i około 80-litrowy schowek pod maską na zapasową parę butów, koszulę i bieliznę.
Silnik Lamborghini Huracán EVO uzależnia
Czymże jednak byłoby imponujące nadwozie i zjawiskowe wnętrze bez silnika? Ten jest szczególny i wyjątkowy, szczególnie kiedy pandemia elektromobilności nieubłaganie rozlewa się po świecie. To wolnossące, 10-cylindrowe 5,2 litra o brutalnej mocy 640 KM, którą osiąga przy 8 000 obrotów na minutę. Moment obrotowy to 600 Nm, a silnik uzyskuje go przy 6 500 obrotów na minutę. Stopień sprężania to 12,7:1. Jest też obowiązkowa w aucie, którym z dużym prawdopodobieństwem będziemy czasem bić rekordy na torze, sucha miska olejowa. Jednostka spełnia normę Euro 6c. Spalania (benzyny, nie oleju) nie sprawdzaliśmy, bo nie sądzimy, żeby dla któregokolwiek właściciela Lamborghini Huracán EVO choć trochę to obchodziło. OK, to suche sprawy techniczne, ale w Lambo najważniejsze są emocje, a tych mamy w nadmiarze! Uruchomienie silnika w garażu podziemnym potrafi włączyć alarmy stojących obok aut, a przyspieszanie w trybie Corsa uzależnia. Jednostka budzi się drapieżnym, głębokim warknięciem, a kiedy w ułamku sekundy na każdym biegu wspina się na obroty, brzmi jak wrzeszczący welociraptor z Parku Jurajskiego. Dźwięk jest tak dominujący, że system audio w tym samochodzie nie ma racji bytu.
Huracán EVO i osiągi nie z tej ziemi
Jeżdżąc Lamborghini Huracán EVO, trzeba być bardzo, bardzo ostrożnym. Odrobinę zbyt mocny ruch prawej stopy może nas błyskawicznie pozbawić dokumentu umożliwiającego jazdę samochodem, chyba że przekonamy policjanta do pouczenia za możliwość przejażdżki na prawym fotelu. Podczas jazdy tym samochodem uświadomiłem sobie pozytywną stronę tego, że taki przepis istnieje. Mandaty w Polsce wciąż są śmiesznie niskie i przypuszczam, że wielu kierowców Lamborghini chętnie wliczałoby w koszty płacenie 500 zł za każdą możliwość rozpędzenia się od startu do 200 km/h, tylko po to, żeby poczuć bezlitosne wbicie w fotel, odpływającą z głowy krew i posłuchać jazgoczącego silnika. To, co się dzieje od 0 do 100 km/h (2,9 sekundy) nie jest nawet w połowie tak imponujące wobec tego, co dzieje się od 100 do 200 km/h. Wszystkie cztery koła Huracána EVO wbijają pazury w nawierzchnię i na każde nasze skinienie prawej stopy, dającej 7-biegowej, dwusprzęgłowej skrzyni znak do zrzucenia biegów, uderzają głową kierowcy i pasażera w zagłówek. Lamborghini Huracán EVO rozpędza się maksymalnie do 325 km/h, ale tego, jak sami rozumiecie, nie sprawdzaliśmy.
Lamborghini Huracán EVO zrobi z ciebie superkierowcę
Jazdą steruje Lamborghini Dinamica Veicolo Integrata (LDVI), czyli komputer, który sprawia, że nawet przeciętny kierowca może za sterem Huracána EVO wyczyniać rzeczy niebywałe i wzbudzać szczery podziw u wybranki swego serca. Zestaw czujników czuwa nad wielokierunkowymi obciążeniami i przechyłami, a w całości zachowania samochodu na drodze ważną rolę odgrywa też magnetyczne zawieszenie, kontrola trakcji, napęd 4×4 (Haldex V generacji), szpera, wektorowanie momentu obrotowego oraz aktywna tylna oś. Zamaszyste slajdy? Włącz Sport i szalej. Torowa przyczepność? Corsa czeka. Korek na S8? Sei il benvenuto Strada! Lamborghini Huracanem Evo można jeździć na co dzień. Jeśli przeżyjesz ultraniską pozycję za kierownicą, trudności z wsiadaniem i wysiadaniem, pamiętanie o podnoszeniu zawieszenia przed wysokim „śpiącym policjantem”, czy podczas wjazdu i wyjazdu z garażu, możesz nim jeździć nawet do najbliższej piekarni, aczkolwiek z naszych warszawskich doświadczeń wynika, że poruszanie się 20-30 kilometrów na godzinę po miejskich arteriach wychodzi o niebo lepiej tańszym i mniej utytułowanym czterokołowcom.
Werdykt
Huracán EVO jest jak diabelnie ostry skalpel w luksusowej, zaprojektowanej na życzenie oprawie. Jest nie tylko maszyną do zabijania rekordów, ale też pięknym, budzącym zachwyt, nie tylko fanów motoryzacji przedmiotem. Doceniłem w nim to, że buzuje własnym, ekspresyjnym i wybuchowym charakterem i wybaczyłem, że aby dolać do silnika oleju, musiałem w szczerym polu szukać kogoś, kto pożyczy mi klucz imbusowy, potrzebny do zdjęcia plastikowej osłony okrywającej osprzęt. Zakochałem się w nim na zabój, a stawiający włosy dęba wrzask silnika wciąż siedzi mi w głowie.
Zobaczcie też koniecznie nasz test video tego auta!