Trzeba było długotrwałej batalii prawnej, by ostatecznie Sąd Najwyższy Wielkiej Brytanii orzekł, że kierowcy Ubera wykonujący swoje zadania na terenie Zjednoczonego Królestwa nie są “samozatrudnionymi”, lecz normalnymi pracownikami. To automatycznie oznacza, że mają oni praco do – co najmniej – minimalnego (wymaganego prawnie) poziomu wynagrodzenia, urlopów, emerytów i innych świadczeń przysługującym zatrudnionym.
Jak informuje serwis fleeteurope, Rachel Mathieson, prawniczka reprezentująca w procesie kierowców brytyjskiego oddziału Ubera nazwała orzeczenie Sądu Najwyższego UK bardzo ważnym kamieniem milowym. Gdy jednak przyjrzymy się szczegółom, sukces jest połowiczny. Z jednej strony zmienia się status kierowców (stają się pracownikami, a nie samozatrudnionymi), ale z drugiej krytycy zwracają uwagę, że kierowcy nie otrzymają wynagrodzenia za czas między zadaniami. Tymczasem w wielu zawodach przygotowanie do pracy, też jest pracą. Inną sytuacją jest, gdy kierowca jest w domu i wypoczywa (wtedy oczywiście nie pracuje), a inną gdy jest w samochodzie czekając na zlecenie (wtedy pracuje nawet jak nie wykonuje kursu). To trochę tak, jakbyśmy np. płacili kierowcom odśnieżającym drogi tylko za czas, kiedy faktycznie posypują jezdnie piaskiem i solą, czy usuwają śnieżną breję.
Istotne jest też to, że zmiany wynikające z orzeczenia brytyjskiego Sądu Najwyższego nie dotyczą niestety kurierów spożywczych pracujących dla Uber Eats – oni w dalszym ciągu pozostają samozatrudnionymi. Dyrektor generalny Ubera Dara Khosrowshahi na łamach Evening Standard skomentowała to słowami: To znaczna poprawa standardu pracy kierowców w Wielkiej Brytanii. Owszem, szkoda tylko, że sam Uber nie dostrzegł tego, że praca kierowców firmy wymaga podniesienia standardów, a narzucił to brytyjski Sąd. Zresztą w innych krajach Uber problemu “nie widzi”. Smutna rzeczywistość.