Subskrybuj nas

Zapisz się na nasz newsletter

Subskrybuj
Subskrybuj nas

Zapisz się na nasz newsletter

Nietypowe sytuacje na drodze, a ubezpieczenia. Kto za co odpowiada?

Ubezpieczenia w trakcie podróży mają bardzo szeroki zakres, ale i gdy nie masz AC z bardzo szerokim zakresem możesz próbować dochodzić odszkodowań w nietypowych sytuacjach.
Czy ubezpieczenie pokryje takie zdarzenie? Wyjaśniamy (fot. Shutterstock)

Ubezpieczenie komunikacyjne, w szczególności OC to obowiązek każdego kierowcy w Polsce. Wiemy jak działa, jeżeli mamy “stłuczkę” z czyjejś winy, sprawcy OC pokryje nam koszty naprawy, jeżeli to my jesteśmy sprawcami, przed bankructwem chroni nas nasze OC, ale życie jest pełne niespodzianek. Jak wygląda kwestia odszkodowania podczas mocno nietypowych sytuacji? Wyjaśniamy to na przykładzie konkretnych scenariuszy wydarzeń.

Ubezpieczenie auta – na co zwracać uwagę?

Kolizja z dzikim zwierzęciem

W okresie jesiennym prawdopodobieństwo spotkania dzikich zwierząt na drodze jest wysokie, uważajcie (fot. Shutterstock)

Tego typu zdarzenia są zawsze nieprzyjemne. Kolizja auta z przebiegającą przez jezdnię sarną, dzikiem czy łosiem to bardzo niebezpieczne zdarzenie, a w sytuacji gdy do kolizji dojdzie zawsze wiąże się ze zniszczeniami samochodu, niekiedy z poważniejszymi konsekwencjami zdrowotnymi dla kierowcy i pasażerów. Jednak nawet zderzenie z niewielkim zwierzakiem najprawdopodobniej będzie oznaczać konieczność naprawy auta. Kto za to zapłaci?

  • Masz AC? Możesz być spokojny – większość kierowców na ubezpieczenie AC patrzy jak na dodatkowe zabezpieczenie antykradzieżowe, tymczasem autocasco działa także wtedy, gdy uszkodzenie auta nastąpiło, bądź z winy ubezpieczonego, bądź z przyczyn losowych, również w przypadku kolizji z dzikimi zwierzętami. AC pozwala uniknąć często znacznych kosztów napraw auta po kolizji ze zwierzęciem, które w przypadku aut klasy premium spokojnie mogą sięgać rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Jednak uwaga! Upewnijcie się, że wasza polisa AC nie zawiera wyłączeń związanych właśnie odpowiedzialności za kolizje ze zwierzętami!
  • Nie mam AC, tylko OC – jestem bankrutem? – niekoniecznie. Wiele zależy od tego w jakim miejscu doszło do kolizji ze zwierzęciem dzikim. Wiele poradników podaje, że o odszkodowanie można ubiegać się od zarządcy drogi (gmina, powiat, województwo, nadleśnictwo, czy wreszcie Skarb Państwa) w miejscu, w którym doszło do kolizji, to jednak tylko część prawdy. Wszystko zależy od tego, czy przed zderzeniem ze zwierzęciem nie minąłeś znaku A-18b (czyli “uwaga na dzikie zwierzęta”). Co ważne znak mógł znaleźć się na danej drodze wiele kilometrów wcześniej i mógł być oznaczony tabliczką informacyjną o długości odcinka, na którym możesz spotkać zwierzęta. Te odcinki czasem są naprawdę długie:
To ekstremalny przykład, ale… zgodny z prawem. Czy pamiętałeś, że 50 km wcześniej minąłeś taki znak? (fot. znaki.edu.pl)

Co zatem jeżeli zdarzenie miało miejsce na drodze za tym znakiem? Masz pecha i najprawdopodobniej przy braku AC za szkody będziesz musiał zapłacić z własnej kieszeni. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy np. w okolicy urządzono polowanie, wtedy poszkodowani mogą próbować dociekać odszkodowania od kół łowieckich i organizatorów polowania, zawsze też pozostaje droga sądowa, ale czy się uda? To już zależy od konkretnych przypadków. Zawsze jednak warto zabezpieczyć wszelkie możliwe dowody. I jeszcze jedno – jeżeli policja będzie w stanie udowodnić (np. analizując ślady hamowania), że w momencie wypadku jechaliśmy za szybko, na odszkodowanie nie ma co liczyć. Z kolei wideorejestrator, który potwierdzi, że jechaliśmy w pełni zgodnie z przepisami, zachowywaliśmy ostrożność, a mimo to nie udało nam się uniknąć kolizji z gwałtownie wybiegającym zwierzęciem, również może być pomocą w dochodzeniu odszkodowania od zarządcy drogi, i to nawet takiej, którą oznaczono znakiem A-18b. Skoro bowiem jadąc w pełni sprawnym technicznie autem, przy dobrej pogodzie, z prędkością dozwoloną do kolizji doszło, to może zarządca drogi powinien ustawić dodatkowe ograniczenie prędkości w danym rejonie? To jednak już kwestia indywidualnego przypadku. Im zgromadzimy więcej dowodów na to, że nie mogliśmy w żaden sposób zapobiec kolizji, tym mamy większe szanse na odszkodowanie.

Zderzenie ze zwierzęciem domowym

Miejsca, w których hodowcy przeprowadzają stada zwierząt na pastwiska są zazwyczaj oznaczone, uważajcie na znaki, bo w takim przypadku trudno będzie uznać, że to rolnik jest winny (fot. Shutterstock)

Teoretycznie przepisy są jasne. W Polsce za szkody wyrządzone przez zwierzę domowe odpowiada wyłącznie jego właściciel. Warto mieć na uwadze, że to nie musi być tylko kot czy pies, ale także zwierzęta gospodarskie (drób, bydło) o ile – uwaga – należą do osób nie będących rolnikami! W odnalezieniu właściciela potrąconego zwierzaka powinna nam pomóc policja. Sprawa jednak nie jest w pełni oczywista, bo właściciel zwierzęcia może wykazać, że starannie nadzorował zwierzę i nie mógł zapobiec kolizji (np. chwilę wcześniej ktoś uszkodził ogrodzenie, za którym znajdowało się zwierzę). No dobrze, ale raczej trudno wyobrazić sobie krowę należącą do nie rolnika. Co zatem z rolnikami? Teoretycznie sprawa jest o tyle prostsza, że rolnicy zajmujący się masową hodowlą zwierząt gospodarskich muszą mieć wykupione polisy OC (nie wszyscy je mają, podobnie jak kierowcy, którzy też muszą mieć przecież OC). W przypadku braku OC u rolnika, poszkodowany kierowca może zgłosić się do UFG (Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny), który wypłaci odszkodowanie, a później zajmie się ściąganiem wypłaconego odszkodowania od właściciela zwierzęcia.

Za takim znakiem w podanych pod znakiem godzinach powinniście szczególnie uważać na zwierzęta gospodarskie na drodze (fot. znaki.edu.pl)

Pamiętajmy też o miejscu zdarzenia: jeżeli dany fragment drogi był oznaczony znakiem A-18a (uwaga na zwierzęta gospodarskie), to starania o odszkodowanie mogą być znacznie trudniejsze.

Drzewo na samochodzie – kto za to zapłaci?

Drzewa raczej nie rosną na ziemi niczyjej, bo każda ziemia jest czyjaś (fot. Shutterstock)

W przypadku gdy masz AC, najszybciej odszkodowanie uzyskasz właśnie z tytułu ubezpieczenia autocasco. Jeżeli nie masz AC, wiele zależy od miejsca zdarzenia. Jeżeli drzewo znajdowało się na terenie prywatnej posesji, poszkodowany kierowca może próbować dochodzić odszkodowania od właściciela tejże posesji. Trzeba jednak pamiętać, że ciężar dowodu spoczywa na poszkodowanym, to on musi udowodnić, że to zaniedbanie właściciela posesji z drzewem spowodowało szkodę (to nie musi być osoba prywatna, może to być np. zarządca drogi czy spółdzielnia mieszkaniowa lub wspólnota). Oczywiście właściciel może się bronić i ma do tego pełne prawo, jednak jeżeli drzewo np. było spróchniałe, zaniedbane, szanse jego obrony maleją (o tym czy drzewo było chore wypowiada się biegły dendrolog, a nie którakolwiek ze stron). Pamiętajcie, że w takich sytuacjach właściciel terenu ponosi odpowiedzialność na zasadzie winy, a nie na zasadzie ryzyka. To oznacza, że jest zobligowany do pokrycia strat poszkodowanego tylko i wyłącznie wtedy, gdy udowodni mu się winę. Tymczasem np. kierowcy po to muszą opłacać OC, bo ponoszą odpowiedzialność na zasadzie ryzyka, wyjaśnimy to w kolejnym przykładzie.

W każdym razie pamiętaj, jeżeli po upadku np. konaru odjedziesz z miejsca zdarzenia i dopiero później będziesz próbować dochodzić odszkodowania, to twoje szanse drastycznie maleją – najlepiej działać od razu! Wzywaj policję, a jeżeli widzisz, że drzewo było spróchniałe, dobrze jest od razu wzywać biegłego dendrologa (najlepiej takiego, który jest również biegłym sądowym – chyba nie musimy wyjaśniać dlaczego). Może być też tak, że drzewo było zadbane i zdrowe, właściciel terenu o drzewostan dbał, a po prostu aura okazała się zbyt brutalna – wtedy trudno, siła wyższa, nikt nie ponosi winy, miałeś pecha. Nasza rada? Sprawdzaj prognozy pogody i w razie zagrożenia burzami nie parkuj pod drzewami. Tylko tyle i aż tyle.

Kamień spod koła i trach – szyby nie ma. Kto zapłaci?

Kamień spadł z ciężarówki? Odpowiada jej kierowca i nie ma znaczenia, że przecież nie chciał rzucać kamieniami (fot. Shutterstock)

Tak naprawdę nie ma znaczenia, czy kamień wleciał w naszą szybę spod kół jadącej przed nami ciężarówki (czego jej kierowca raczej nie mógł przewidzieć), czy też kamień zleciał z ładunku, jakim był np. niewłaściwie zabezpieczony przed transportem gruz (wtedy wina kierowcy przewożącego źle zabezpieczony ładunek jest ewidentna). Kierowcy ponoszą odpowiedzialność na zasadzie ryzyka, a nie winy (jak w historii z drzewem). To oznacza, że nawet jeżeli nie mogli zapobiec zdarzeniu i nie wykonali niczego intencjonalnie (trudno przypuszczać, by kierowca specjalnie najechał na kamień chcąc go precyzyjnie “wystrzelić” w stronę innego pojazdu) to i tak ponoszą odpowiedzialność. Oczywiście w takich sytuacjach bardzo przyda się dowód, np. nagranie z wideorejestratora, czy zeznania świadków. Tłumaczenia kierowcy ciężarówki, że nie miał na to wpływu nie mają znaczenia – to właśnie różnica pomiędzy odpowiedzialnością na zasadzie ryzyka, a odpowiedzialnością na zasadzie winy – dlatego każdy kierowca w Polsce musi mieć OC.

Piorun? Grad? Meteoryt? Albo AC, albo… pech

Istnieje szereg zdarzeń, za które nikt nie ponosi winy, a mimo to właściciel auta może ponieść straty. Uderzenie pioruna? Nawałnica gradowa? Upadek… meteorytu? To zdarzenia podpadające pod kategorię o nazwie siła wyższa. Pełne autocasco powinno nas ochronić przed finansowymi konsekwencjami takich zdarzeń, ale gdy AC nie mamy, to po prostu mamy pecha.

OC – większe kary za brak polisy

Total
15
Shares