Moja przygoda z japońską motoryzacją zaczęła się niewinnie – szukałem czegoś taniego do codziennej jazdy, a japońska, stara fura była akurat dostępna. Miał być Golf II, jednak dużo bardziej spodobała mi się Honda Civic 4 generacji.
Auto z polskiego salonu kupiłem od drugiego właściciela. Nie miało absolutnie żadnego wyposażenia dodatkowego – typowy polski golas z początku lat 90. ubiegłego wieku. A cena… 2,5 tys. zł! Oczywiście drugie tyle włożyłem w remont blacharski. Civic to idealne auto, aby zacząć przygodę z japońskimi autami, ale nie jedyne.
Mazda MX-5
Jeden z najlepszych, klasycznych samochodów z Japonii. Mazda MX-5 powstała w bardzo dużej liczbie egzemplarzy, oferta rynkowa jest ogromna. Ma w zasadzie tylko dwa minusy – jest ciasna w środku i niestety rdzewieje.
Zdarzają się egzemplarze poniżej 10 tys. zł, ale lepiej przeznaczyć na ten model od 15 do 20 tys. zł. Najłatwiej o drugą generację NB, która choć nie ma podnoszonych lamp, wciąż jest typowym roadsterem, wzorowanym na brytyjskich przedstawicielach tego gatunku.
Części do Miaty (tak nazywa się MX-5 na rynku amerykańskim) są tanie, zatem jest to samochód, który relatywnie tanio można tuningować. Tylny napęd, niska masa, bezpośredni układ kierowniczy, krótki skok lewarką zmiany biegów, a do tego brak dachu – bardzo fajny pomysł, szczególnie na drugie auto w rodzinie.
Honda Civic
Po zastanowieniu muszę umieścić Civica w tym zestawieniu. Bardzo mało jest takich samochodów, zwłaszcza z 3, 4 i 5 generacji. Trzecia jest już ekstremalnie trudna do znalezienia. Co gorsza to samo dzieje się coraz częściej z 4 genem, choć trafiają się wyjątki (zwykle jednak do mniejszej lub większej roboty blacharskiej). Zadbane, pomodzone kanjówy zaczynają mieć ceny wywoływacze na poziomie 15-20 tys. zł. Seryjne auta wciąż zdarzają się w dobrych cenach. Civic po kilku drobnych zabiegach będzie mógł pojechać na każdy spot, ale to też prawdziwe auto.
Siedzisz tu nisko, polegasz tylko na swoich umiejętnościach, a niska masa sprawia, że nie trzeba dużo koni pod maską, żeby poczuć emocje. I nawet jeśli nie będzie szybko, wrażenia z jazdy są gwarantowane. Podobnie jak w Miacie największym wrogiem auta jest korozja, ale ceny części nie należą do wygórowanych. Z prostą mechaniką można sobie poradzić samodzielnie.
Lexus IS
Pierwsza generacja Leksa IS to też ciekawy pomysł na Japończyka. Sedany IS200 zaczynają się od mniej więcej 10 tys. zł, a za 15 mamy już całkiem spory wybór. Auto wzorowane na BMW, ma oczywiście sześciocylindrowy silnik i napęd na tylną oś, ale pod względem mocy pozostawia spory niedosyt.
Opcja z wersją IS300 wydaje się więc sensowna, ale egzemplarzy z wolnossącym JZ-tem jest niewiele i zwykle kosztują powyżej 20 tys. zł (a za tyle wybór zaczyna być już większy wśród innych ciekawych modeli). Jest kilka sposobów na podniesienie mocy w IS200, a najlepszym z nich jest swap silnika na inny, choć niesie za sobą wyraźny wzrost kosztów. Części używanych do japońskiego BMW nie brakuje, są też ciekawe pakiety aero do IS-a. Obserwowanym trendem jest upodobnienie Lexusa IS-a do japońskiej Toyoty dostępnej na rynku wewnętrznym.
Toyota MR-S
Jeszcze przed dwoma, trzema laty relatywnie niskie ceny zakupu miały Toyoty MR2. Dzisiaj znalezienie drugiej generacji Toyoty z centralnie umieszczonym silnikiem za mniej niż 25 tys. jest już trudne. Natomiast model MR-S kupicie już za około 15 tys. zł. Toyota ma napęd na tył, centralnie umieszczony silnik i brak dachu.
Czy jest konkurencją dla Miaty? Nie do końca, ale też daje sporo frajdy z jazdy. Na pewno nie ma idealnego silnika (spala sporo oleju i w ekstremalnym przypadku może wymagać remontu), ale jest bardzo ciekawym weekendowym autem. Trudniej niż w opisanych wyżej modelach jest też o części, zarówno te zwykle jak i tuningowe. Minusem jest też przeciętny wybór na rynku wtórnym.
Toyota Celica
Kolejny przykład na ciekawe auto z przednim napędem (tak jak Civic), które daje sporo frajdy z jazdy i jest dostępne cenowo. Do 15 tys. zł wybieracie wśród kilku ostatni generacji modelu. Dla mnie najmniej stylowa jest ostatnia Celica, przede wszystkim dlatego, że nie ma rajdowej historii, ale tak naprawdę to może być najlepszy wybór. Uważam tak dlatego, że to najmłodsze auto wśród Celic (w produkcji była do 2005 roku) a do tego dość często pojawiające się na rynku wtórnym. Celica ma też ten plus, że jej klub jest bardzo prężny.
To zaś przekłada się nie tylko na ciekawe spoty, ale też np. na imprezy na torach wyścigowych. Model ten da się też tanio naprawić, ale jak dobrze wybierzecie to nie będzie się psuć. Celica mniej rdzewieje do MX-5, czy też Civica, co ma kolosalne znaczenie, bo dzięki temu z Toyoty można uczynić daily.